"Inferno" to prawdziwy powiew świeżości w serii. Powiew, który wymiata wiele z tego, co w serii leżało.
Właściwie gdyby nie postać Pinheada, cenobici i motyw kostki, nie sposób by chyba było wpaść na myśl, że może mieć z poprzednimi częściami jakiś związek.
Zaś co do wspomnianych postaci, są one w filmie pokazane absolutnie fantastycznie. W części drugiej i trzeciej (w czwartej w mniejszym stopniu) potencjał tych postaci był wg mnie rozmieniany na coraz drobniejsze drobne. Traciły swoją klasę, zyskiwały za to coraz głupszy wygląd. Tu jest to naprawione z nawiązką. Pinhead znów jest enigmatyczny, znów jest przerażający. Nowi cenobici wyglądają lepiej niż kiedykolwiek przedtem - nawet oryginalna paczka wydaje mi się nieco słabsza.
Co z rzeczy nowych? Główna postać wreszcie nie jest jednoznaczna. To koleś chamski, dwulicowy - a mimo to potrafi przywiązać do siebie widza. Nie "siedzimy w jego skórze" ale czujemy jego strach, zagubienie, ogarniające go powoli uczucie beznadziei.
Dano sobie spokój z bezsensownym gore. Sceny brutalne są, miejscami naprawdę brutalne, ale każda z nich ma swój cel - do tego czasem rozgrywają się poza kadrem. Ktoś pilnował, żeby nie było przesady. Miła rzecz, dla odmiany.
Fabuła - ciekawa, nieco zagmatwana, miejscami zaskakująca. Jeszcze nie dzieło sztuki, ale już niewątpliwie horror wart uwagi. Najlepszy z dotychczasowych sześciu.