Chcąc pokazać losy ludzkie w czasie kilku wieków i na przestrzeni kilkudziesięciu metrów kwadratowych, a wszystko w półtorej godziny, doprawdy nie można pokazywać głównie banałów, do tego kiepsko rozpisanych i jakże sztucznie zagranych. Nawet przeciętni ludzie bywają mistrzami dramatyzmu, bo stają na scenie własnego życia w przełomowych chwilach. Tutaj amerykańska rodzina wygląda, dyskutuje i zachowuje się, jak żywcem wycięta z amerykańskiego filmu np. Zemeckisa, a nie jak rodzina z krwi i kości. Reżyser za bardzo skupił się na formie, nie przykładając uwagi do opowiadanych historii, całość okazuje się tylko świecącą zabawką. Sam pomysł na film świetny, gdyby przełożyć go np. na polską rzeczywistość.