Przez cały okres oglądania filmu czułem, że chwieję się pomiędzy dwoma stanami - znudzeniem i zaciekawieniem.
Ciężar pierwszego odczuwałem głównie w środku seansu, gdzie fabuła zdawała się rozjeżdżać i mieszać jednocześnie w zatrważającym tempie. Winiłbym za to mnogość przedstawionych epok, z czego te najgłębsze nie wnosiły dużo do ogółu. Zdecydowanie najciekawsze i najbardziej mi bliskie etapy znajdowały się w płytszej części historii tego miejsca, gdzie istniały już mury przedstawionego domu.
Radość z drugiego stanu odczuwałem głównie przy końcu, kiedy to interesujące mnie etapy zamykały się, stawiając tym samym klamrę dla enigmatycznego początku filmu z dwoma pustymi krzesłami. Zabiegi z lustrami odsłaniającymi nieśmiało drugą część pokoju; ucieczka kamery poza dom w finalnej scenie; montaż filmu "sklejający" w czasie historyczne etapy miejsca - to wszystko powoduje poczucie satysfakcji i przywiązania do tej przestrzeni.
Film zapisze się w mojej pamięci głównie za sprawą zawieszonej w punkcie kamery, jednocześnie przekazującej przy tym bogatą paletę stylistyki wnętrz, ubiorów, sposobów bycia. Szybko natomiast zapomnę o scenach, gdy przedstawiona kamera nie była ograniczona ścianą domu, a uciekała w rejony historii najgłębszej.