Splendor i pustka Los Angeles w kpiarskim, ale jednocześnie pełnym ciepła spojrzeniu Steve'a Martina. Komedyjka błaha, lekka i przyjemna. Gagi są tu dość nierówne, ale na szczęście poniżej określonego poziomu się nie schodzi. A i do niewymuszonego śmiechu nie raz nadarzy się okazja. Ostrze satyry skierowane zostało przede wszystkim w kierunku próżniaczych sfer showbusinessu, ale trudno nie odnieść wrażenia, że pomysłodawca i główna gwiazda projektu zdecydował się na podejście raczej zachowawcze: to komedia w której nie tyle się wytyka, co pobłażliwie głaszcze po główce. No, ale skoro na romantycznie, to też inaczej być nie mogło.