Jako pasjonatowi Powstania Wielkopolskiego zawsze marzył mi się film, które zainteresowałby resztę kraju tym jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Wielkopolski. Po obejrzeniu „Miasta 44” to marzenia jeszcze bardziej się pogłębiło i wręcz odliczałem dni do premiery „Hiszpanki”. Filmu, któremu patronował nasz Urząd Marszałkowski i który miał właśnie spełnić wymarzoną przeze mnie funkcję. Jestem świeżo po projekcji filmu i niestety moje marzenie jeszcze trochę poczeka. Ciężko mi jest ocenić ten film, ponieważ oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Oczekiwałem filmu pochwalnego, sławiącego i pięknie opowiadającego historię powstania, a dostałem para-lynchowski film stojący gdzieś obok wielkopolskiego zrywu niepodległościowego.
Samorząd województwa wielkopolskiego przekazał na realizacje tego filmu 6 milionów złotych i myślę, że przekazali te pieniądze oczekując produktu promującego powstanie, Wielkopolskę i sam Poznań. Otrzymali film zaskakujący. Pełen symboliki oraz będący pewnego rodzaju rozprawą nad patriotyzmem. Ten film jest paradoksem. Często w polskim kinie filmy, które z założeniu miały być ambitne stają się masówkami dla szkół, a tutaj mamy odwrotną sytuację. Film, który miał być masówką opowiadającą o powstaniu, stał się filmem ambitnym, który zdecydowanie nie jest dla każdego. Trudno mi się ocenia ten film, ponieważ oglądając go głównie zwracałem uwagę na nieścisłości historyczne oraz cały czas czekałem na samo powstanie. Po zakończeniu byłem zniesmaczony, ale im dłużej myślę o tym filmie, tym więcej pozytywów zauważam. Jednak są to pozytywy dotyczące „filmu”, a nie „filmu o Powstaniu Wielkopolskim”. Myśląc o seansie „Hiszpanki” czuje ducha Davida Lyncha, czuje ducha Terrego Gilliama, czuje ducha Wesa Andersona, ale nie czuje ducha powstańców dla których ten film miał być hołdem. Dla twórcy to chyba dobrze, dla fundujących trochę gorzej.
Od technicznej strony do filmu nie ma się co przyczepić. Piękne dwupłatowce, piękne sterowce, świetne kostiumy, troszeczkę batalistyki, a cały czas w tle piękny Poznań. Osobiście uważam, że Łukasz Barczyk nie dał rozwinąć skrzydeł aktorom. Poza Janem Peszkiem (genialna rola) oraz Crispinem Gloverem większość ról jest niemrawych i niezapadających w pamięć. Szczególnie ciekawa jest postać grana właśnie przez Jana Peszka. Tytus Ceglarski – bogaty przedsiębiorca ewidentnie nawiązujący swoją postacią do Hipolita Cegielskiego. To właśnie on pod koniec filmu wypowiada najważniejsze zdanie „Hiszpanki” kiedy mówi, że wolałby, żeby biel i czerwień kojarzyły mu się ze śmietaną i truskawkami niż z nadzieją i przelaną krwią. Film warto obejrzeć chociażby dla tej roli.
Kolejnym plusem filmu jest sam Poznań. Nasze miasto w końcu pokazuje się na wielkim ekranie jako miasto z pięknymi filmowymi plenerami. Okolice Katedry, Fary czy Plac Wolności prezentują się wyśmienicie, a dodatkowym smaczkiem jest to, że nawet warszawską ulicę gra podwórko między ulicami Wielką i Woźną. Dwie sceny szczególnie zapadły mi w pamięć. Po pierwsza piękne przedstawienie przedwojennej katedry, a po drugie scena w Starym Zoo.
Podsumowując zachęcam każdego do obejrzenia „Hiszpanki” i wyrobienia sobie własnego zdania. Jednych odrzuci, jednych zachwyci, a inni będą tak jak ja zmieszani, zaintrygowani i będą czekali na obiecywany przez Marszałka Woźniaka serial o Powstaniu Wielkopolskim.
Raz byłam w Poznaniu, ale po Hiszpance mam ochotę na kolejną wycieczkę. ktoś wie, czy budynek bazaru ciągle stoi?
Moim ulubionym cytatem z filmu jest... "telepata za milion marek? to po co nam jeszcze armata".
<3 <3 <3
Jeżeli chodzi o zgodność historyczną to według mnie ze wszystkich nieścisłości twórcy filmu się wybronią ze względu na konwencję jaką wykorzystali. Seanse spirytystyczne, maligny, sny na jawie, a w tle śnieżna zima, której w 1918 roku nie mieliśmy w Wielkopolsce (a to tylko jedno z wielu niedociągnięć). Jedynie nie podoba mi się strasznie to, że widzowie nie znający historii powstania mogą z filmu dowiedzieć się, że powstanie zostało wygrane przez elity, a jak wiemy duży udział w tym miały wszystkie warstwy społeczne.
Mam wrażenie, że Barczyk zrobił ten film właśnie po to by zainteresować widzów historią Powstania Wielkopolskiego. Po to by przyjechali do Poznania, zwiedzili miejsca z nim związane. Byśmy się nie skupiali tylko na klęskach historycznych, ale na tych dobrych stronach naszych dziejów też. Co by o tym filmie nie mówili, to nie da się zaprzeczyć temu, że ciekawie opowiedziany fragment historii Polski jest jego dużym atutem.