Napisałem opowiadanie o bitwie na polach Pelennoru z perspektywy rohańskiego żołnierza.
Jest trochę długie, lecz będę bardzo wdzięczny jeśli je zechcecie przeczytać i ocenić (tylko proszę,
szczerze)
PS. wiem że to nie o Hobbicie i w ogóle ale jest przecież w universum Tolkiena
Guthlaf szarżował w pełnym galopie wprost na wielką czarną masę wojsk Mordoru. Miał
świadomość że uczestniczy w niewyobrażalnie ważnej bitwie. Bał się, tak jak bał się w Helmowym
Jarze, lecz chęć walki i pomszczenia śmierci bliskich była o wiele silniejsza niż strach. Do tego
serce jego wypełniała odwaga i ogromny podziw wobec króla Theodena który galopował na czele
konnej armii Rohanu, w pełnym majestacie i potędze. Młody Rohirrim jechał dosyć daleko na prawo
od swego władcy, w pierwszym szeregu.
Z każdą chwilą był coraz bliżej nieprzyjacielskiej linii i z każdą chwilą chciał coraz bardziej walczyć i
zabijać. Jego serce, duszę i umysł powoli lecz nieustępliwie ogarniał bitewny szał. Chęć
zmiażdżenia orków, otwarta przestrzeń, wielki trwający od wielu godzin szturm na Białe Miasto, do
tego potężny, donośny śpiew swoich rodaków a także ogłuszający tętent tysięcy wierzchowców.
Tak, nie mogło być lepszych warunków do wpadnięcia w bitewny szał. Guthlaf śpiewał z całej siły
bitewną pieśń swoim zachrypniętym głosem, z wilczym uśmiechem na ustach i z dzikim
płomieniem w oczach.
Tymczasem zupełnie zaskoczeni orkowie zaczęli strzelać z łuków do wielkiej śpiewającej fali która
lada moment miała ich zmieść z powierzchni ziemi. Dla Guthlafa bitwa omal nie skończyła się
przedwcześnie, gdyż orkowa strzała przeszyła powietrze zaledwie kilka centymetrów obok jego
ramienia i trafiła wierzchowca tuż za nim, który z bolesnym jękiem runął na ziemią miażdżąc swego
jeźdźca. Nie jeden kawalerzysta zginął w ten sposób podczas szarży, lecz te straty były zaledwie
kroplą w morzu rohańskiej armii. Guthlafa nie dzieliło od linii Mordoru więcej niż pięćdziesiąt
metrów. Rohirrimowie opuścili włócznie, przestali śpiewać; zaczęli krzyczeć. Krzyczeć głośno,
donośnie i srogo. Wreszcie uderzyli. Guthlaf poczuł najpierw mocny wstrząs gdy jego koń uderzył w
ogromną prędkością w pierwszych przeciwników swą piersią. Było łatwiej niż sobie wyobrażał.
Orkowie byli tak wstrząśnięci potęgą i zaskoczeniem rohańskiej szarży, że żołnierze w ich
pierwszych szeregach mających stawić czoło Rohirrimom ledwo mogli utrzymać w swoich łapach
powyginane i powykrzywiane włócznie i dzidy, nie mówiąc już o powstrzymaniu szarży. Nawet
potężna wola Wielkiego Oka nakazująca im walczyć była tłumiona przez paraliżujący strach i wizję
nieuchronnej śmierci.
Rohirrimowie po szybkim zmiażdżeniu pierwszej linii orków galopowali z niewiele mniejszą
prędkością niż przed uderzeniem na ich siły. Orkowie nie wiedzieli co robić: część rzuciła się do
desperackiej ucieczki, by niedługo potem mieć rozłupany kark lub łeb od rohańskiego topora. Część
po prostu stała jak wryta, oszołomiona lub pogodzona z końcem swojego plugawego żywota.
Nieliczni tylko próbowali walczyć, lecz oni także szybko ginęli.
Bitewny szał został w pełni uwolniony. Guthlaf w pełni już nim zawładnięty rąbał swym mieczem bez
opamiętania na wszędzie tam, gdzie widział jeszcze żyjących orków. Włócznię złamał szybko po
pierwszym uderzeniu w orków, na jakimś odrażającym opasłym żołdaku Mordoru przebijając jego
klatkę piersiową.
W końcu jego oddział zaatakował stanowisko okopanych katapult rozmieszczonych zaledwie
dwieście metrów od pierwszego kręgu murów Minas Tirith. Tam, ci orkowie którym udało się uciec
postanowili się bronić. Guthlaf z innymi rohirrimami błyskawicznie wjechali na niski wał ziemi i
przeskoczyli go po czy zaczęli znów wściekle rąbać i sieć nieprzyjaciela. Jednak tutaj orkowie mieli
przewagę nad ludźmi. Ci bezpośrednio broniący okopu szybko ginęli, gdy ich koledzy wyskoczyli
zza katapult i poczęli na nie włazić skacząc z nich na kawalerzystów by zrzucić ich z siodeł. Teraz
to rohirrimowie byli w potrzasku; walczyli w miejscu, otoczeni przez wrogów, którzy wściekle skakali
na nich, dźgali swoimi włóczniami i siekli krzywymi szablami. Guthlaf w ostatniej chwili obrócił się i
zobaczył orka który z katapulty skoczył wprost na niego. Rohirrim uniósł miecz do góry i z całej siły
uderzył napastnika w jego pierś. Ork z bolesnym wrzaskiem spadł na ziemię i wyzionął ducha.
W końcu rohirrimom udało się zdobyć to stanowisko katapult, choć orkowie, kryjący się za swoimi
machinami oblężniczymi byli uciążliwym i trudnym przeciwnikiem, zwłaszcza dla konnicy. Oddział
Guthlafa od razu ruszył zdobyć jeszcze jedno, lecz tym razem nie atakował tylko od frontu, lecz
wpierw okrążył całe stanowisko, by uniknąć przykrych niespodzianek. Dzięki temu zdobycie tej
pozycji było znacznie szybsze i łatwiejsze. Kawalerzyści dosięgali swymi włóczniami orków na
katapultach, a tych którzy wspięli się zbyt wysoko, rohirrimowie zestrzeliwali z łuków.
Chwilę po zdobyciu tej pozycji z pewnej odległości rozległ się dźwięk rohańskiego rogu. Był to
sygnał zawrócenia w lewo, by zepchnąć wroga na południe, jak najdalej od miasta. Guthlaf ze swym
oddziałem ruszyli zatem na południe. Nagle usłyszał za sobą kolejny dźwięk rogu, lecz nie był to
róg Rohanu. Obejrzał się. Dźwięk dobiegał z miasta, był to róg Gondoru. Zapewne sygnał do ataku,
gdyż, jak zdążył jeszcze zauważyć gondorscy piechurzy wybiegli przez bramę swej stolicy by
pomóc wypierać wrogów spod miasta swoim północnym sprzymierzeńcom.
Tym czasem pościg trwał w najlepsze. Chaotycznie uciekający orkowie byli dziesiątkowani. Lecz
wkrótce opór wroga zaczął tężeć za sprawą sojuszników Saurona z Khandu, Rhunu i Haradu. Byli to
żołnierze nie mniej dzielni i nie gorzej uzbrojeni od rohirrimów oraz nie mniej dzicy w walce od
orków. Żołnierze tych krajów utworzyli obronne kręgi, mury tarcz i włóczni i choć ponosili dotkliwe
straty, nie oddawali pola i również zadawali ciężkie straty żołnierzom Rohanu.
Powietrze pełne było zapachu krwi, potu i śmierci. Panował nieopisany zgiełk i wrzask dziesiątków
tysięcy żołnierzy. Ziemia drżała od tupotu wielkich pustynnych bestii, olifantów, które tratowały
wszystko na swej drodze, a haradrimscy łucznicy szyli celnie ze swych łuków na wieżach
umieszczonych na grzbietach mumakili. Wszędzie wznosiły się tumany kurzu. W takiej oto
atmosferze pola bitwy Guthlaf szarżował na rozproszony oddział haradrimów. Ściął głowę jednemu
piechurowi i jechał dalej, gdy jakieś piętnaście metrów przed nim drogę zastąpił mu haradrimski
żołnierz z toporem. Wyraz twarzy, pomalowanej na czerwono, czy to farbą, czy krwią, lub
najpewniej jednym i drugim miał zacięty i pewny siebie. Guthlaf ruszył na niego z uniesionym
mieczem. Już miał go nim uderzyć, lecz w ostatniej chwili Haradrim odskoczył i uderzył konia
Guthlafa prosto w szyję. Wierzchowiec runął naprzód, a jeździec wyskoczył z siodła i z łoskotem
upadł na ziemię.
Przez chwilę był oszołomiony i powoli się podnosił, gdy od swojej prawej strony usłyszał dziki
wrzask. W jednej chwili wszystkie jego zmysły znów się wyostrzyły. Ujrzał bowiem biegnącego na
niego tego samego topornika z Haradu, który przed chwilą zabił mu konia. Guthlaf nie zdążył
jeszcze się podnieść, gdy zorientował się że nie ma przy sobie miecza, gdyż ten wypadł mu z ręki
gdy spadał z konia. Spostrzegł, że jego oręż leczy jakieś trzy metry od niego, lecz na drodze stał
mu atakujący Haradrim. Ten wykonał zamaszyste uderzenie swym ciężkim toporem z góry na dół
na kucającego Rohirrima, lecz Guthlaf zrobił przewrót unikając o włos uderzenia wrogiego żelaza,
dobiegł do swego miecza, podniósł go, obrócił się i w porę zablokował drugie uderzenie Haradrima
biegnące z ukosa. Wściekły wróg zamachnął się jeszcze mocniej, lecz Rohirrim zrobił unik.
Pustynny wojownik został wytrącony z równowagi i w tym momencie Guthlaf wykonał swoje
uderzenie prosto między łopatki przeciwnika który pod tym ciosem upadł na wznak. Rohirrim
uderzył jeszcze raz martwego już wroga.
„To za mojego konia!”- wysapał przez zaciśnięte zęby.
Spojrzał wokół siebie. Sprzymierzeńców Saurona w pobliżu została się już garstka zupełnie
okrążona przez Rohirrimów. Duża część z kawalerzystów, podobnie jak Guthlaf również straciła
wierzchowce i walczyła już na własnych nogach. Guthlafowi zajęło nieco czasu przyzwyczajanie się
do takiej wali, gdyż przywykł do tego, że uderzał wroga z wysokości. Ostatni raz walczył pieszo
podczas obrony Rogatego grodu, gdy strącał Uruk- hai z murów. Dołączył się do reszty rohańskich
żołnierzy. Niedługo potem usłyszał dobiegające z pewnej odległości głośno powtarzane jedno słowo:
„Śmierci!”
To był głos Eomera, księcia Rohanu, który gnał swych ludzi w samo serce morderczego boju.
Jednak Guthlaf wychwycił coś niepokojącego w tonie głosu Eomera. Czuł w nim nutę rozpaczy i
niepowetowanej straty, niepojętą wściekłość i gniew. Za konnicą szarżującą wraz z Eomerem biegło
kilkudziesięciu żołnierzy, którzy stracili swoje konie. Jeden z nich miał nieco kwaśną minę, jakby
był czymś znużony, poirytowany i zasmucony. Guthlaf podbiegł do niego.
-Dlaczego masz tak zatroskaną minę?- spytał się
-Dlaczego?- wysapał- dlaczego? Chłopcze, mam pięćdziesiąt wiosen a już na samym początku
bitwy straciłem wierzchowca i muszę teraz biegać w te i we wte. Ale nie o to jestem zatroskany.
Zginął bowiem król Theoden.
Guthlaf wytrzeszczył oczy i rozdziawił usta z niedowierzania. Jego twarz wykrzywił grymas
rozpaczy.
-Jak? Kiedy? Kto?-wyjąkał zdyszany.
-Jeden z tych upiornych skrzydlatych jeźdźców-odparł stary żołnierz poprawiając swoją siwą brodę
zbrukaną ciemnozieloną orkową posoką- on zabił Theodena, ale wkrótce on sam zginął z ręki
księżniczki Eowiny.
-Eowiny? Przecież to niemożliwe!- wrzasnął zupełnie zbaraniały Guthlaf. Przecież ona jest w
Dunharrow… miała być…powiedz mi!
-Czy nie zauważyłeś, że trwa bitwa, a my zaraz będziemy w jej centrum, że zaraz zaatakujemy
kolejnych wrogów czekających na nas? Postaraj się przeżyć, by usłyszeć całą tą historię, ode mnie
lub kogoś innego.
Gusthlaf już się nie odzywał. Przetrawiał to co powiedział mu stary kawalerzysta przez pewną
chwilę, po czym ruszył do walki. Rohirimowie, nieustępliwie napierali na wroga, spychając go coraz
bardziej, lecz wkrótce musieli stawić czoła kontratakom orków i ich sprzymierzeńców. Armie
Mordoru, po początkowej masakrze zgotowanej im przez Theodena wciąż były liczne i zdążyły się
przegrupować by natrzeć na wroga. Na polu bitwy panował impas. Obie strony walczyły z niezwykłą
furią i determinacją. W Pewnym momencie, znów z Minas Tirith rozległ się dźwięk rogu i bicie
dzwonów. Żołnierze z garnizonu miasta zaczęli wycofywać się z powrotem na mury. Ten odwrót
dostrzegli zarówno Rohańczycy, jak i słudzy ciemności. Ci drudzy zaczęli na to szczerzyć zęby i
śmiać się złowieszczo. Guthlaf nie wiedział co się dokładnie dzieje, lecz domyślał się, że to nic
dobrego.
Eomer rozkazał wycofać się na wzgórze by tam stoczyć ostatni bój. Guthlaf wraz z innymi
żołnierzami zaczął już na nie wchodzić gdy z prawej flanki zaatakowali ich Wariagowie z Khandu.
Rohańczycy stawili im czoło. Guthlaf biegł w pierwszej linii. Zderzyli się z wrogiem, szeregi się
przemieszały, starcie podzieliło się na kilkadziesiąt brutalnych pojedynków. Guthlaf aż się cofnął
gdy zobaczył swojego przeciwnika. Był to Wariag co najmniej o dwie głowy od niego wyższy z
wielkim mieczem. Uniósł swój miecz do góry i opuścił go na skos na lewo. Guthlaf zrobił unik
samum swoim tułowiem.
Wariag uniósł miecz ponownie, uderzył znowu z góry, tym razem skosem na prawo, Guthlaf znów
wykonał unik. Jego przeciwnik kopnął go w pierś tak, że młody Rohirrim poszybował dobre dwa
metry do tyłu i runął na plecy. Dusił się, nie mógł złapać powietrza. Wielki Wariag zbliżał się ku
niemu. Miecz znów wypadł Guthlafowi z dłoni. Młody żołnierz wstał z krzykiem, podniósł leżącą
obok niego włócznię i wycelował w odsłoniętą pierś wroga. Ostrze zatrzymało się tuż przez piersią
Wariaga, gdyż ten chwycił drzewiec w ostatnim momencie przeciął go mieczem, a odciętą połowę
włóczni wyrzucił.
Guthlaf znów był bezbronny. Wariag uniósł miecz by rozpłatać Rohirrima na pół. Ten wykorzystał
okazję i przeturlał się między szeroko rozstawionymi nogami nieprzyjaciela, pochwycił miecz i
przejechał nim Wariagowi w poprzek pleców. Ten z wrzaskiem obrócił się i ponownie kopnął
Guthlafa. Rohańczyk przewrócił się, lecz nie wypuścił już miecza. Turlał się zrozpaczony na prawo i
lewo po ziemi unikając potężnych lecz powolnych uderzeń miecza Wariaga próbującego go zabić.
Nagle olbrzymem coś wstrząsnęło, przestał wrzeszczeć, jęknął tylko głucho i padł. Z jego pleców
zionęła potworna głęboka rana. Na miejscu Wariaga pojawiła się postać zupełnie inna. Był to niski,
krępy mężczyzna w hełmie zdobionym nieznanymi Rohańczykowi runami, z długim toporem, w
ciężkiej zbroi, oraz z długą rudą brodą.
-Ty, ty jesteś Gimli. Ten krasnolud!- wysapał wyczerpany żołnierz- Widziałem ciebie i twych
przyjaciół w Helmowym Jarze. Ale teraz, teraz was nie było z nami!
Krasnolud uśmiechnął się, wyciągnął rękę i postawił Guthlafa na nogach.
-Ale teraz jesteśmy!-odparł- Ja, Aragorn i Legolas. Wszyscy myśleli że Anduiną płyną korsarze z
Umbaru i orkowie pewnie skakali z radości że szala zwycięstwa przechyliła się ostatecznie na ich
stronę, lecz miny im zrzedły gdy zobaczyli że z okrętów wysiadają nie piraci lecz my i ochotnicy z
Pelargiru! A teraz to wy się cieszycie z tej zupełnie nieoczekiwanej pomocy.
Guthlaf do reszty otumaniał. Odpowiedź krasnoluda zrodziła jeszcze więcej i odpowiedzi.Co tu się
działo?-pytał sam siebie.
Bitwa trwała dalej jeszcze długo, lecz zwycięstwo było już pewne. Gdy się skończyła, Guthlaf,
wycieńczony i cały we krwi, upadł na ziemię i spał jak zabity. Takiego znalazł go ten sam żołnierz
który powiedział mu o śmierci Theodena. Opatrzył go w namiocie a następnie stał się więźniem
Guthlalfa i musiał mu opowiedzieć dokładnie o śmierci ich króla i o nadpływających statkach
korsarzy, na których nie płynęli już korsarze. Zaś młody Rohańczyk słuchał tego wszystkiego z
ogromnym zaciekawieniem, niedowierzaniem oraz smutkiem przeplatanym ze szczęściem.