Lubię dziwne filmy, ale ten film jest dziwny zupełnie nie w taki sposób, jaki lubię. On jest po prostu - mówiąc niezbyt ładnie - niedoj..any. I to w kilku aspektach.
Thriller powinien trzymać w napięciu - to jest wręcz definicja tego gatunku filmowego. Tymczasem tutaj tego napięcia jest tyle, co kot napłakał. Podejrzenia Nancy, że mąż prowadzi jakieś drugie życie, które ukrywa przed nią, i jej próby dotarcia do prawdy o tym drugim życiu są przedstawione w sposób tak niewciągający i nieprzekonujący, że ani nie budują nastroju tajemnicy, ani nie posuwają prawie w ogóle akcji do przodu. Jest zwyczajnie nudno, tak jak zapewne nudne musi być życie w takim Holland. Niektóre sceny (np. z miniaturą miasteczka, którą budują mąż z synem, albo ze snami głównej bohaterki, w których znajduje się chyba w tej właśnie miniaturze), robią nadzieję na to, że za wszystkim może kryć się jakaś grubsza afera, a całe miasteczko może być jedną wielką manipulacją, jakimś skrzyżowaniem "Truman Show" z "Żonami ze Stepford". Niestety, nic z tego nie ma miejsca. Kiedy wreszcie, dobrze po połowie filmu, faktycznie zaczyna się pojawiać napięcie i zagadka, tajemnica zostaje praktycznie od razu rozwiązana - zanim napięcie zdążyło na dobre narosnąć - i "ni z gruszki, ni z pietruszki", ot tak sobie, dowiadujemy się, że mąż głównej bohaterki jest seryjnym mordercą, który jeździ sobie po okolicznych miejscowościach i morduje tam różne kobiety.
I od tego momentu fabuła, do tej pory jednak jakoś logiczna, zaczyna się zupełnie rozjeżdżać. Pomijam już fakt, że mąż, który dostał od przyjaciela Nancy nożem w brzuch, a następnie wpadł do wody i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinien się utopić, nie tylko przeżył, ale wygląda na zdrowego i całego (dopiero w jednej z ostatnich scen, kiedy siedzi z żoną i synem w samochodzie, zaczyna mocno i uporczywie kaszleć). Ale co się właściwie stało z owym przyjacielem? Widzimy go po raz ostatni, kiedy w szarpaninie z Nancy dostał telewizorem w głowę, zaczął krwawić i majaczyć. Późniejsze sceny niejasno sugerują, że nie żyje. Ale kiedy Nancy na koniec otwiera drzwi domku szukając go, jego (ani jego zwłok) tam nie ma. Ostatnia scena sugeruje, że mógł w ogóle nie istnieć - ale wtedy cała fabuła trochę przestaje mieć sens. Bo w takim razie kto będąc pacjentem męża Nancy zostawił otwarte okno w toalecie, przez co umożliwił jej przeszukanie gabinetu męża? Kogo wychodzącego z tegoż gabinetu gonił policjant? Czyją skrzynkę pocztową rozwalił samochodem ojciec jednego z uczniów? Wreszcie kto bił się z mordercą i wsadził mu nóż w brzuch? (oczywiście być może nikt, i dlatego Fred po powrocie wygląda na zdrowego i całego - ale jednak wspomniany kaszel jest wyraźnym sygnałem, że coś mu jednak jest). Bez niego ta historia nie mogła się wydarzyć w taki sposób, w jaki się wydarzyła, więc jego tajemnicze zniknięcie nie ma żadnego sensu.