Z całego tego zgiełku wychodzi jeden wspólny element, wszystkie historie są o przemijaniu ponieważ w każdej z nich Oscar gra kogoś starego lub kto czuje się staro. Często powtarza że jest stary lub że go postarzyli. Nawet jeden z jego pracodawców zadaje mu pytania o przemijanie, nostalgię i sentymentalizm. Ale kto nie lubi filmów o odejściu/śmierci?
Ogólnie film jest najbardziej anty-hollywoodzkim dziełem ostatnich lat. Wszystko w nim krzyczy Hollywood precz - wyśmiewamy cię! Ale aż tyle śmiechu w tym przydługim eksperymencie nie ma.
Całość składa się z nie związanych z sobą opowiastek, które po zastanowieniu objawiają się jako przypowieści z konkretnym morałem lub puentą.
Modelka nie może poczuć się intymnie z mężczyzną dopóki nie jest całkiem poubierana, a on nagi. Nie ważne jaki to mężczyzna = Groteskowa godzilla jedząca kwiaty.
Całość ma przesłanie dość banalne i oczywiste dla nastolatków - wszyscy jesteśmy kimś innym w zależności od tego z kim się spotykamy, konformizm w stosunku do każdej sytuacji.
Maski codzienności w groteskowym odbiciu powyginanego zwierciadła z gabinetu luster na terenie lunaparku.
Nawet gdy trafiamy do miejsca, które powinno być odpoczynkiem to i tak musimy mieszkać z małpami... jak w zoo gdzie gapią się na nas tępe tłumy.
Widz jako szef, ale czy ktoś jeszcze patrzy?
Bo chyba nie Bóg? Ten, którego w tym filmie raczej nie ma. Widz jest władcą, jak w Funny Games, ale nie on powoduje rozwój sytuacji... To sytuacja zarządza i aktorem i widzem. Więc może on jest Bogiem?