recenzentów naszych z patosem. ... a w BBC tak jak krytyka powinna wyglądać:
http://www.youtube.com/watch?v=eGnov2ZzO3M
Moim zdaniem to jest świetny przykład... ale na to jak krytyka nie powinna wyglądać.
Krytyk nie jest od tego, żeby wymyślać sobie o czym według niego jest film. Nie jest od tego, żeby paplać bez sensu o swoich przemyśleniach na temat światowego kina. Nikogo to nie interesuje. Ten gość z BBC prezentuje typowy przykład arogancji i ignorancji krytyków. Papla jak najęty, a nie powiedział ani słowa o filmie. O bohaterach, o czym jest film (doświadczenie ludzkości zawarte w jednym dniu - co wielokrotnie powtarza reżyser, Leos Carax, ale krytycy oczywiście wiedzą znacznie lepiej od niego, o czym jest jego film). Zero empatii, zero ciekawości, zero analizy. Zadufanie w sobie, bufonada, przekonanie, że własna wizja świata jest tą najciekawszą, a że reżyser ma inną, to już jego problem.
Podsumowując - typowo zachodni bełkot bez treści.
Chyba nie zrozumiałaś(eś) tej wypowiedzi (z BBC). Nie słyszałem tam właśnie nic "o czym film jest", w Polskiej krytyce natomiast słyszę to często.
Dla Marka Kermode'a główne znaczenie miało moim zdaniem to, że film jest kolażem różnych gatunków i że czerpie z symboliki kina. Dla mnie jednak nie to jest najistotniejsze. To jest opisanie narzędzia jakim generalnie jest kino i każdy film w mniejszym lub większym stopniu musi z niego korzystać z samej definicji.
Ale to narzędzie czemuś służy. Opowiedzeniu jakiejś historii. Nakreśleniu ciekawych sylwetek. Według mnie krytyk powinien być kimś, kto analizuje filmową opowieść, jej bohaterów i ich działania. Kto stara się podchodzić do nich z empatią, stara się ich zrozumieć. Tego mi brakowało.
A dlaczego to jest istotne? Ponieważ film powstaje nie dla zabawy, ale dla przemyśleń i dyskusji. Widzowie dyskutują o filmach prywatnie, krytycy publicznie. I to jest dla mnie bardzo ciekawe, o ile dyskutują o filmie, to znaczy o jego bohaterach, o przesłaniu, a nie o tym, jakie inne filmy dany krytyk widział i na ile zauważył do nich podobieństwo. To jest zabawa w botanikę, w żonglowanie nazwami. A ja wymagam od krytyków filmowych fizyki, to znaczy - ciekawości, przyglądania się z bliska, rozkładania na czynniki pierwsze, analizowania.
Holy Motors jest jednoznacznym kolażem. Nie wydaje mi się żeby to taki kolaż jak w każdym innym filmie. Film może być robiony dla zabawy.
> Nie wydaje mi się żeby to taki kolaż jak w każdym innym filmie.
Ale ja też tak nie uważam. Chodzi mi tylko o to, że ten kolaż, te różne stylistyki nie zostały użyte wyłącznie po to, żeby pobawić się samym kinem, jego historią, ale głównie po to, żeby o czymś ważnym opowiedzieć. Forma służy treści, a nie samej sobie. Przynajmniej w tym przypadku.
Sam Leos Carax w wywiadach strasznie zaciekle walczy z krytykami w tej sprawie, ja tylko staram się powtórzyć jego słowa. Z którymi zresztą w pełni się zgadzam, bo znam wszystkie jego filmy i wiem, że jeśli on w ogóle nawiązuje do filmów innych reżyserów, to tylko po to, żeby wytknąć im jakieś niedoskonałości, zrobić coś lepiej. Nie z jakiejś pychy, ale po prostu z miłości do kina.
> Film może być robiony dla zabawy.
Oczywiście, ogólnie racja. Miałem na myśli film artystyczny, który ma nie tylko bawić, ale i inspirować, zmieniać sposób myślenia. No, a takim filmem jest według mnie "Holy Motors".
W pełni się z przedmówcą zgadzam. Jeśli kino robione dla zabawy, to polecam Helios, Cinema City i im podobne Fastcinemas, z tym, co niby ma bawić, szkoda że wyłącznie ludzi pozbawionych zdolności przeżycia (tam zresztą nie ma nic do przeżycia) i intelektualnego zrozumienia, zresztą o jakim rozumieniu tutaj piszę, ja filmy przeżywam i im więcej budzą we mnie emocji, tym są dla mnie lepsze. Stąd ten oceniam na arcydzieło. Tutaj każda scena i szczegół to pokarm intelektualno-emocjonalny i to jest po prostu cudowne. POLECAM:-)