Kochani starzy kinomani! Po obejrzeniu H-M, które zryły mi berecik do szpiku kości, mam nieodparte wrażenie, że widziałam kiedyś prawie tak intrygujący, chociaż bardziej oczywisty film. Typuję czas produkcji na przełom lat 70 i 80. Film w konwencji snu wariata albo narkotycznej wędrówki - główny bohater jest chyba porywany , przeżywa mrożące krew w żyłach przygody, napotyka ludzi co najminej podejrzanej konduity, przygarnia go kobieta, którą znajdują martwą u jego boku on jest podejrzany o jej morderstwo, gdzieś ucieka, ktoś go goni, łamie nogę albo z innego powodu wsadzają go w gips i ... po wielu perypetiach jest wyrzucany z samochodu jak martwy tobół tuż przed swoim domem. CO TO BYŁO DO LICHA, CO TO BYŁ ZA FILM? Będę wdzieczna za przypomnienie.
A Holy Motors??? Ja tego nie rozumiem, ale siedziałam z otwartą buzią, czekając, co jeszcze się wydarzy! Na pewno jest tam trochę (gorzkiego) flirtu z różnymi gatunkami filmowymi ( a czy samo imię Oskar nie kojarzy się jakoś z pewną znaną skądinąd nagrodą filmową????). Jest tam milion pytań bez odpowiedzi - kim jesteśmy, kiedy gramy, kiedy jesteśmy sobą - i czy w ogóle jest coś takiego jak bycie sobą ? Chyba kluczowa scena to dialog z Piccollim o kamerach, spotkaniach, pracy, wypaleniu zawodowym aktora??? człowieka???kreatora czy marionetki??? Nie rozumiem ale chcę jeszcze takich nieoczywistych, smutnych lecz prawdziwych, niepojętych ale intrygujących wzruszeń. Dzięki za ten film, choćby dlatego, że ni diała nie można było przewidzieć ciągu dalszego i oszczędzono nam błogosławionych happy-endings,,, A scena z akordeonami - deluxe! Muzyka przepiękna, energia, siła, prawda (?) - według mnie to oni maszerowali wokół jakiejś średniowiecznej katedry, ale pewnie się mylę...
Twój opis pasuje mi do filmu "Po godzinach" Martina Scorsese.
Fajnie napisałaś o "Holy Motors" :) Mam podobne odczucia. Zamierzam nawet obejrzeć go raz jeszcze. Co by o nim nie mówić, to trzeba przyznać, że zrobiony jest świetnie od strony warsztatowej, z dużym wyczuciem formy i talentem inscenizacyjnym. Aktorsko też jest bez zarzutu.
A znasz filmy Alejandro Jodorowskiego ? Też zapewniają ostrą jazdę bez trzymanki :) Ja do jego fanów jednak nie należę. "Holy Motors" znacznie bardziej mi podpasowało.
Dzięki za pomoc, "Po godzinach" to jest właśnie to!!! Do Jodorowskiego na pewno zajrzę...
Z tych filmów "ryjących berecik" polecam Ci też :
"Kłopotliwy człowiek" Jensa Liena, "Barton Fink" braci Coen, "Pieśni z drugiego piętra" Anderssona i "Synekdocha, Nowy Jork" Kaufmana.
Pozdrawiam :)
Swietnie napisane;) Niestety nie pomogę Tobie. Na starszych filmach znam się słabo. A co do "H-M" to mój berecik został zryty równie głęboko;) Film zjawiskowy i genialnie nieprzewidywalny.
[Uwaga Spoilery] Początkowo myślałem, że to historia o milionerze który ma wszystko z wyjątkiem... biedy. Później odczytałem to jako potrzebę doświadczenia większych przeżyć i emocji, aby w jednym życiu przeżyć kilka żyć - jako szaleniec, morderca czy zwykły człowiek. Natomiast dialog o kamerach przenosi całą fabułę na zupełnie inne tory. I w tym właśnie tkwi siła filmu. Nie wiadomo czego możemy się spodziewać i co na nas czeka za zakrętem. A jednocześnie wszystko jest spójne tematycznie. Uwielbiam takie Kino;)
Jak dla mnie najbardziej niesamowita scena to spotkania z kobietą w limuzynie (Kylie Minogue) . Dwie białe limuzyny a w środku dwie pokrewne, umęczone i samotne dusze. Czyż można lepiej pokazać prawdziwe spotkanie, autentyczną więź i pragnienie bliskości?
W dodatku film można zinterpretować na wiele sposobów (jak każdy dobry film). Dla mnie, to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu własnego "ja". (doszukałem się nawet - może niesłusznie - nawiązań do reinkarnacji). Zresztą każda interpretacja jest dobra pod warunkiem, że porusza naszą naszą wrażliwą strunę. Można równie dobrze odczytać to jako obraz współczesnego Kina. Być może dzisiejsi, znudzeni widzowie zainteresowani są jedynie prawdziwymi emocjami, prawdziwą krwią i prawdziwą śmiercią?
Szkoda tylko, że ogólny poziom tzw autorskiego Kina jest dosyć nędzny. I aby dokopać się do prawdziwych perełek należy przekopać się przez hałdy filmowego śmiecia. No ale mówi się trudno i kopie się dalej;)
A co do innych "zakręconych" filmów to polecam "Mr. Nobody" - można ten film, podobnie jak "H-M" pokochać albo znienawidzić. Mnie osobiście powalił na kolana;)