Zlepek słabo albo i wcale nie powiązanych scen a często po prostu klisz. Jakieś rozciągnięte miniatury, które mają się do treści filmu nijak a których wtórność nie tłumaczy poświęconego czasu, jakieś miałkie publicystyczne deklaracje. Tak, jakby reżyser postanowił sobie, że choćby nie wiem co, to będą trzy godziny.
Rozumiem, że western jako taki jest kliszą ale ciągnie go akcja. Akcja! A tutaj akcja jest żenująco żadna. Nic się nie dzieje, jak w polskim filmie. Muzyka fatalna - rozumiem, że westernowa, ale jak coś żywcem przenieść z Bonanzy czy innego taniego chłamu, to będzie tani chłam i tyle. Krajobrazy ładne, no ale to wiadomo.
Western nie musi być kliszą. Przecież istniał XIX wiek, osadnicy naprawdę parli na zachód i były w związku z tym rozmaite ludzkie dramaty i historie, bo ci osadnicy też byli bardzo różnymi ludźmi, pochodzącymi z różnych krajów i środowisk. Natomiast film oczywiście operuje kliszami, ale nie dlatego, że jest westernem, lecz dlatego, że ma słaby scenariusz. Najgorszy w tym filmie jest montaż, za który odpowiada reżyser. To pachnie straszliwą amatorszczyzną, bo przeskoki, zgrzyty narracyjne zauważają nawet ludzie, którym się ten film podobał. Raczej nie świadczy o tym filmie najlepiej fakt, że pachnie serialem telewizyjnym i to też nie najwyższych lotów. Nie zgadzam się też z tymi, którzy uważają, że widoki piękne, zdjęcia wspaniałe, bo to też nieprawda. Brakuje szerszych planów, gdy aż się o nie prosi. Ten film to trochę znak czasu, zainfekowany wtórnością takich produkcji jak Yellowstone czy inne infantylne historie Taylora Sheridana. Bohaterowie nakreśleni zostali naprawdę słabo i bardzo szablonowo. Dziwię się szczerze, że Costner aż tak źle wyreżyserował ten film.