Rzadko można trafić na udane pastisze filmów. Większość z nich to zwykłe gówna, typu "Straszny film", "Date Movie" czy "Wielkie kino", stworzone dla nastolatków, którzy pół życia spędzili oglądając MTV, oparte na żartach, gdzie główną osią jest pierdzenie, sperma, cycki i wagina. Na szczęście czasem trafiają się takie perełki jak "Od zmierzchu do świtu" i "Grindhouse" duetu Rodriguez i Tarantino, "Jay i Cichy Bob kontratakują" Smitha czy chociażby "Hot Fuzz". Edgar Wright i Simon Pegg, po entuzjastycznym przyjęciu ich poprzedniego filmu "Wysyp żywych trupów", który był pastiszem horrorów, postanowili tym razem sparodiować typowe "cop movies". I udało się to nadzwyczaj wybornie! Trafiamy wraz z sierżantem Angelem do brytyjskiego Sandford, które co roku jest ogłaszane "miasteczkiem roku". I faktycznie, wiocha naprawdę przyciąga oko (chociaż nie jest tak wspaniała jak Brugia w "In Bruges"), aczkolwiek jak się okazuje, żeby zdobyć ów tytuł trzeba się ciężko napracować, i to za pomocą krwi (ale to zabrzmiało mrocznie :P ). Fabuła, choć może się wydawać głupia (bo w sumie jest ;), jest tak naprawdę całkiem dobrze napisana, co jest pewnym fenomenem w tym gatunku. Fajnie, że nie pogardzono kilkoma scenami gore. Wszystko jest tutaj logicznie poprowadzone, chociaż tak naprawdę tym co jest najważniejsze są postacie. I tutaj wszystkie, pierwszoplanowe i drugoplanowe, są rewelacyjne. Dwójka głównych postaci, sierżant Angel i posterunkowy Danny są typowymi dla tego kina przeciwieństwami, których się lubi od pierwszej sceny ;) Drugi plan prezentuje się nawet lepiej, szczególnie rozbrajają dziadek z pokaźnym arsenałem broni w szopie (w tym z miną morską!) oraz dwójka policjantów, wiecznie nabijających się z głównych bohaterów. Każdy z bohaterów został opatrzony doskonałym aktorstwem, to jeden z tych nielicznych filmów, w których każdy zagrał bezbłędnie. A w głównych rolach możemy zobaczyć Simona Pegga (również współautora scenariusza), Nicka Frosta, Jima Broadbenta, a także w rolach epizodycznych mojego ulubionego Billa Nighy'ego oraz Cate Blanchett. Zdjęcia bardzo dobre, muzyka również, natomiast rewelacyjny jest montaż. Dynamiczne i szczegółowe ujęcia, połączone ze sprawną reżyserią dają dużego kopa. BTW muszę pochwalić wydanie dvd, które ma najlepsze menu jakie widziałem. Praktycznie film bez wad, można tylko trochę ponarzekać na miałki poziom niektórych dowcipów, ale to na szczęście rzadkość. No i w sumie inny pastisz z 2007 roku, "Grindhouse" udał się jednak bardziej (a w szczególności "Death Proof"). 7+/10