To, co wydarzyło się w Ruandzie uważam za jedno z najbardziej haniebnych zdarzeń w historii Europy w XX w. Dlaczego Europy? Ponieważ, wraz z Amerykanami, widzieli, co się dzieje i nie zrobili nic. Uciekli z podkulonymi nogami i z bezpiecznej odległości obserwowali, jak ludzie mordują ludzi, swych przyjaciół, sąsiadów, współpracowników. Ruanda 1994 roku to najbardziej absurdalna rzeź w historii, bowiem oparta jest na wyimaginowanych podziałach rasowych. Eksperyment standfordzki uczyniony przez Belgów, który wymknął się spod kontroli.
"Hotel Ruanda" próbuje opowiedzieć tę historię, a konkretniej, przybliżyć postać Paula Rusesabagina, który uratował ponad 1000 istnień przed pewną śmiercią. Film George'a stanowi znakomite uzupełnienie dla dokumentu "Shake Hands with the Devil: The Journey of Roméo Dallaire", który opisuje całą tragedię z punktu widzenia dowodzącego "misją pokojową" Dallaire'a (w filmie zmienionego na pułkownika Olivera). Przez podjęty temat film ten jest niezwykle ważną pozycją kinową, którą powinno zobaczyć jak najwięcej osób. Jeśli jednak abstrahować od tematu, muszę przyznać, że film ten nieco rozczarowuje. Jest zrobiony dobrze, profesjonalnie (z wyjątkiem scen bicia i zabijania, które jednak czasami wyraźnie były jedynie odgrywane), lecz - niestety - zbyt poprawnie. To film zbytnio ułożony, brakuje w nim oburzenia, pasji, przerażenia. Wzięty w ramy hollywoodzkiego standardu, został nadmiernie oswojony, tracąc zęby, którymi powinien wbijać się w widza, wzbudzić niepokój i pragnienie zmiany.
Ten film jest jak newsy, o których mówi Jack, bohater grany przez Phoenixa: Ludzie zobaczą, powiedzą to okropne i wrócą do spożywania kolacji.
Mimo wszystko warto obejrzeć.
Ciekawe rozważania, mam nadzieję, że powiodą Cię dalej i wprowadzą w świat współczesnej gospodarki nadzorującej mentalność społeczeństwa europejskiego, prawiącego o moralności, rzucającego oskarżenia i gromy na brak etyki, niehumanistyczne postawy a jednocześnie dającemu przyzwolenie na wykorzystywanie rzesz ludzkich w krajach dalekiej Azji w imię mody i bycia cool i trendy. Na początek polecam "No logo" Naoimi Klein
Francja zaopatrzala Hutu i glosno krzyczala, ze nie mozna interweniowac.
Podobny motyw byl zastosowany w Iraku, Francuzi omijali embargo i po taniosci sprowadzali z Iraku rope... pozniej glosno krytykowali interwencje USA w Iraku.
az trudno cos dodac do twojej wypowiedzi jedyna rzecza która nasuneła mi sie na mysl to pokojowa nagroda nobla....
poZD...
Przed chwilą napisałem tutaj: http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=15&w=29138549&a=32759392 [forum.gazeta.pl/forum/7 ...] , coś takiego na temat tego filmu (mimo że go jeszcze nie widziałem):
"Film na pewno obejrzę, z wielu powodów, i na pewno się przy tym wzruszę, ale z tego, co słyszę i czytam, i oglądam, już widzę, że będę jednocześnie kręcił nosem. Bo z zapowiedzi wynika, że ze straszliwej zbrodni na wielką skalę zrobiono kolejną romatyczną historię zdatną do przyswojenia dla tzw. przeciętnego zachodniego widza. Ot, taką papkę, żebyśmy mogli zobaczyć, jak to jest u tych dzikusów w Afryce, i przy tym przejąć się złem na świecie, a jednocześnie zostać pocieszonym faktem, że miłość zwyciężą i czyni "miracles". Czyli wzrusz się, ale nie strać nic ze swgo poczucia komfortu, (żebyś przypadkiem nie został tak poruszony, że przestaniesz zajadać pocpcorn). A ten temat może przecież stanowić kanwę tylu interesujących historii, które można pokazać na wiele znacznie bardziej odkrywczych od powyższego sposóbów, historii, które mogą być o wiele bardziej poruszające, no i prawdziwe, co anjważniejsze. Choć rozumiem, że tak nie można, bo gdyby tak właśnie zrobić, to pojawiłoby się znowu na forum ileś tam wątkó, pt. "Ale nudziarstwo" lub "Hotel Rwanda - najnudniejszy film świata".
Przepraszam, może jestem niesprawiedliwy, ale Maciek jakoś swoim postem rozbudził moje malkontenckie. Poza tym jeśli mam oglądać jedną z najstraszliwszych zbrodni w historii ludzkości, to chciałbym, aby to mną tak wstrząsnęło, że potem przez tydzień nie będę mógł normalnie funkcjonować.
Byłem jakiś czas temu na przeglądzie filmów afrykańskich, na którym to był m.in. wyświetlany dokument o tej "wojnie domowej". Mogłem usłyszeć relacje świadków tej zbrodni, którzy opowiadali, że ludzie po prostu postradali zmysły, poszaleli. Mówili, że mężowie zabijali żony, tylko dlatego, że te były Tutsi, że kapałni zechęcali wiernych, by schronili się do kościołów i robili to tylko po to, bo łatwiej ich było wybić stłoczonych w zamkniętym pomieszczeniu... Oglądałem ludzi z poobcinananymi meczetami członkami lub bliznami przez całą twarz, ludzi, którym udało się przez przypadek przeżyć w tym zażynanym tłumie. Oglądałem miejsca pamięci ze zmumifikowanymi ciałami pomordowanych. To mną wstrząsnęło i chciałbym, żeby ktoś mi opowiedział historię o tym, a nie pokazywał kolejną laurkę. W tym filmie jeden z Rwandyjczyków (jakiś pisarz chyba) opowiadał o tym, jak to Zachód (my) nie miał pojęcia, co się tam działo, i że w ogóle nas to nie obchodziło. Ot, dowiedzieliśmy się o tym z wieczornych wiadomości, była to kolejna relacja pomiędzy jedną i drugą informacją, przy kolacji. I tak mi się wstyd wtedy zrobiło, kiedy to powiedział, tak cholernie głupio, może nawet poczułem się winny... A wstyd był tym większy, że w słowach tego człowieka nie było cienia żalu, żadnych wyrzutów czy oskarżeń. Był raczej brak wiary w nas i pogodzenie z tym, że Afrykańczycy zawsze będą sami, mimo że są słabsi. To było pouczające i myślę, że taka lekcja należy się więksości z nas. Takiej lekcji chciałbym w kinie.
Czy może ja się mylę, może to właśnie dostanę, kiedy się na ten film wybiorę? A jeśli nie, to jakie on ma w takim razie walory, że tak zachwyca?"
I choć nie jest zazwyczaj najlepszym pomysłem zabierać głos na temat jakiegoś filmu, nim się go nie obejrzy, to widzę, że w tym wypadku nie był to zachowanie poronione, bo moje przypuszczenia korespondują z wrażeniami Tego, który już widział. :-)
A zajrzałem tu właśnie po to, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie postawione na tamtym forum. Pomyślałem, że Torne już ten film obejrzał i tejże odpowiedzi też już udzielił. Nie myliłem się. Dwa strzały i oba celne. Sporo jak na jeden wieczór. :-) Oby i jutro los tak mi sprzyjał. I oby sprzyjał mieszkańcom Afryki.
W zasadzie nic dodać, nic ująć. Film widziałem jakiś czas temu i nie wywarł na mnie tak dobrego wrażenia, jakie mógłby. Potencjał w tej historii na pewno był, ale film dosyć szybko okazał się iść po z góry wytyczonym przez podobne produkcje torze. Trzeba przyznać, że obraz sam w sobie jest dobrze zrobiony, konsekwentny, w jakiś sposób osadzony w temacie i oczywiście największy nacisk jest położony na heroizm bohatera (także konflikt i jego podłoże jest obok). Niemniej w połowie filmu odnosi się uczucie, że ta fabuła stała się pretekstem do zastosowania przez reżysera tych wszystkich sentymentalnych klisz, jakie z reguły cechuje kino 'inspirowane' życiem. Jak można przeczytać było z fw sprawozdania z Camerimage ta tematyka powrociła w filmie Catona Johnesa http://www.filmweb.pl/News?id=25473. [www.filmweb.pl/News?id= ...]
Dzięki za ten głos, bo jak się możesz pewnie domyślać, Twoja opinia jest dla mnie niemal wiążąca. :-)
"... najbardziej absurdalna rzeź w historii, bowiem oparta jest na wyimaginowanych podziałach rasowych."
Torne, to nie Belgowie wymyślili podział miedzy rasami w Ruandzie. Istniał on tam już długo przed ich przybyciem.
W filmie jest scena sugerująca, że nie ma żadnej różnicy w wyglądzie tych plemion. Tak naprawdę różnią się one zewnętrznie znacznie bardziej niż my od Niemców czy Rosjan. Co więcej mamy tam również do czynienia z różnicą klas. Tutsi to swego rodzaju szlachta, Hutu chłopstwo.
"Co więcej mamy tam również do czynienia z różnicą klas. Tutsi to swego rodzaju szlachta, Hutu chłopstwo" - tak było 300 lat temu. To Belgowie wykorzystali stary podział dla celów politycznych.
Film jest nudny i ukazuje jedną z milionów niesprawiedliwosci na swiecie. Dla mnie ten film nie reprezentuje sobą absolutnie nic...2 klasy spoleczne sie wyzynają, i co z tego? Ludzie sie wyżynają od tysiecy lat i to w sto razy gorszy sposob niz w Rwandzie...dlaczego akurat tak sie wszyscy tym jarają, nie rozumiem.
Gra aktorska, scenariusz, rezyseria, to wrecz prawie klasa B. Zupełnie nie kumam czemu takie poruszenie. Tzn domyslam sie ze ludziom ktorzy sie jarają tym filmem chodzi o przeslanie polityczno-humanitarne jakie niesie ze sobą Hotel Rwanda. O to straszne uciemiężenie przez europejczyków ktore doprowadzilo do takich extremalnych zachowań u biednych mieszkancow Rwandy, moze i tak bylo po czesci. Odpowiem jednak tak...dobrze by bylo jakby kazdy jarający sie biednymi, uciemięzonymi przez Belgów Rwandyjczykami zobaczyl jak wygląda 3 miesieczny niemowlak zgwałcony na wylot przez Ojca ktory wierzył ze w ten sposob wyleczy siebie z HiV. Tak wyglada afryka bez europejczyków... widzialem to i dziesiatki innych rzeczy nie do opisania na wlasne oczy...dla mnie mogą sie nawzajem mordować do woli.
Mam podobne zdanie - film na pewno nie jest wybitny. Brak środków artystycznych, brak potrzebnego tu wstrzaśnięcia widza, brak porządnie walącego w ryj morału, zamiast którego serwuje nam się happy end... Niewykorzystany temat. Film idealnie nadaje się na wieczór w TVP1 w 2 częściach.
hehe. to go subtelnie zniszczyłeś. najbardziej podobało mi się to o seksie i małpach;D
Tak sobie czytam i myśle ale najpierw napiszę co miałem.
Filmu tego z samej racji co zawiera nie można nisko osenić tym bardziej że nie żeował tylko na najgłupszycch i prostych instynktach. Ponadto nie był bardzo źle poprowadzony. Fakt faktem że MOŻE laurkowy nazbyt.
Jednak mimo że wyzywacie kraje że nic nie zrobiły to zobaczcie na komentarze do filmu 'Helikopter w ogniu'. Nie znam tla ani politycznego ani historycznego obu wydarzeń, nikt nie zna wielu ważnych szczegółów. Jednak krytyka postępowania armii USA nie znajduje miejsca tylko na tym forum. Może to w przeszłości była odpowiedź na frustrację z podobneo powodu a może USA jeszcze nie czuła się strażnikiem narodów [bo chyba nikt nie liczy na resztę świata].
Jest jasne że w USA nie są samarytaninami mają interesy. Jest też jasne że na wojnę nie jedzie wojsko tylko jadą ludzie, którzy jako tako muszą zbić i muszą zginąć. W tym czasie inni siedzą w domach. Ba nawet rządzący ameryką siedzą w domu- tylko prosty żołnierz idzie walczyć i cociaż liczy się z możliwością śmierci to nikt nie jest glupi i tego nie chce.
Mówimy wszyscy jakie to złe zabijanie się międy sobą i nieprzeciwstawienie się temu. Europa, Ameryki, Azja, Australia -wszyscy to przeszli. I skąd tak naprawdę wiadomo czy dzieki temu w tych rejonach gdzie wszystko odbyło się dzięki naturalnej selekcji nie jest jakby spokojniej. I to nie przez zrzycenie bomby A na slabszych wyposażonych tylko w noże. Selekcja ma cały czas miejsce tylko jest kontrolowana bardziej.
Bohater tego filmu. Jeśli wierzyć przeszedł przemianę nie chciał dbać nawet o rodzinę żony jakoś mu to przyszło z czasem - dorósl. A czy jego żona dorosła. Pamietacie scenę kiedy robi mu wyrzut że nie pojechał chociaż było to dosyć oczywiste z kim w skladzie mają Rwandyjczycy z hotelu większe sznase. Całkiem na spokojnie uzgodnili że to było głupie.
Za to co zrobił cała tych setek ludzi ekipa powinna mu być mocno wdzięczna. Wszyscy powinni mieć do niego szacunek. Nikt nigdy nie pozna calej prawdy jednak wychodzi że nawet ten bohater był przypadkowy.
Jedno jest pewne takie rzeczy są straszne dla współczesnego, dobrze poinformowanego i myślącego człowieka. Jednak czy wszystko co można zrobic albo nie zrobć jest zawsze słuszne?
Kilka kwestii źle zinterpretowałeś moim zdaniem.
Bohater nie przechodził żadnej przemiany. Od początku chciał pomagać. Tylko nie wierzył, ze dojdzie do tego, do czego doszło. Przecież ratował sąsiadów, z narażeniem życia. Wierzył, że armia ONZ i krajów zachodnich wkrótce im pomogą. Co się, jak wiemy, nie stało. Czy można nie dziwić się żonie? Można. Po pierwsze, była w szoku, roztrzęsiona, jak każdy w takiej sytuacji. Czy kiedy ktoś przystawia Ci pistolet do głowy i grozi śmiercią dzieciom myślisz o innych? Nie sądzę. Jej żal, krótkotrwały zresztą, był spowodowany nie faktem, że jej mąż został pomagać innym, ale że nie było go przy niej i dzieciach w takiej sytuacji.
Oskarżenia wobec ONZ są jak najbardziej słuszne. Europejczycy kolonizowali Afrykę, stworzyli sztuczne podziały (co w filmie było zaakcentowane), po czym wynieśli się i zostawili ludzi samym sobie. Oczywiście po uprzedniej eksploatacji kolonii. W czasie kryzysu kraje te zadbały jedynie o ewakuację swoich obywateli. Ba, obywateli, nawet ich zwierząt domowych.
zgadzam sie z opinią torna.
ten obraz mna wstrząsnął, ale rzeczywiście - po ochłonieciu (jeszcze nie do konca, bo dopiero wczoraj widziałam) stwierdzam, że to nie zasługa filmu ile samej historii. niestety pamietam to okropne wrazenie, kiedy 10 lat temu zobaczyłam migawkowe wiadomości o masakrze Ruandyjskiej, o tym, że pól miliona osób zamordowano (ten etap walk akurat), a rzeka spływa krwią. szok. i wielki żal do "wszystkich" czemu "nikt" nic nie robi!!! w trakcie seansu ta pamieć o tym odżyła. trochę jestem "po babsku" wdzieczna, że reżyser oszczędził mi scen drastycznych. ale to źle - bo nadal jestem widzem z zewnątrz. chociaz klimat strachu i beznadziejności położenia jest miejscami niezwykły. ale tylko miejscami.
może sprawiła to też świadomość tego, że to sie dobrze zakończy - dla głównych bohaterów?
czekam na film, ktory wzbudzi pragnienie zmiany...
torne - napisałeś:
"Ten film jest jak newsy, o których mówi Jack, bohater grany przez Phoenixa: Ludzie zobaczą, powiedzą to okropne i wrócą do spożywania kolacji."
Nie ma takiego dokumentu ani filmu, który by potrząsnął ludźmi wystarczająco mocno, to zdanie nie charakteryzuje tych filmów, tylko naturę człowieka (zdecydowanej większości ludzi).
Może dobrze, że film był tylko poprawny, może jest w tym jakiś szacunek dla tych wydarzeń, bo są one postawione w centrum uwagi, w takim przypadku mam szacunek dla oszczędności środków.
No, no, czuję się niczym gwiazda filmowa, takie zainteresowanie moimi poczynaniami... ;-D
Tak, oglądałem.
No to teraz się wypowiedz co sądzisz o filmie i bedzie ok! A nie piszesz jakieś eseje że film jest taki i taki nawet go nie oglądając. O co w tym chodzi? Chcesz pokazać jaki to jesteś mądry i jaki wielki krytyk z ciebie jest? Wiem, że za chwile podasz 100 swoich głupiótkich argumencików na poparcie swoich głupiótkich racji... ale cóż...potomni to mi przyznają rację! :)
A niby dlaczego, jeśli napiszę teraz coś jeszcze o tym filmie, to to, co napisałem poprzednio, będzie OK, a jeśli już niczego więcej nie napiszę, to mój wcześniejszy post OK nie będzie? Bo Ty tak uważasz? Uważaj zdrów, Kolego! Nie zamierzam niczego więcej pisać. Nie widzę powodu i nie mam na to ochoty. Obejrzenie filmu zweryfikowało pozytywnie to, co napisałem poprzednio. Nie mam tu nic do dodania czy skorygowania, a jakiejś analizy tego utworu nie chce mi się dokonywać, bo ani nie jest on tego wart, ani nic odkrywczego nie mam do powiedzenia. Mógłbym wymieniać elementy, które dowodzą jego wtórności, miałkości artystycznej, które czynią go tanim filmem o miłości lub ekranizacją jakichś wydarzeń, która te wydarzenia spłyca i wypacza. Gdyby komuś zależało na zapoznaniu się z moją opinią, mógłbym wysmażyć coś więcej, ale Twemu życzeniu, czy raczej zachciance, ani myślę czynić zadość, gdyż zachowujesz się wobec mnie w sposób szalenie nieuprzejmy i nie wzbudza to, co chyba oczywiste, mojej sympatii.
Przytaczać szeregu argumencików też nie wiedzę potrzeby. Argument jest jeden, dość oczywisty a zasadniczy, bardzo prosty. Piszę, co piszę, bo chcę, a mam do tego prawo. Tobie może się to nie podobać, ale po pierwsze, ani nie czyni to tego mojego pisani bezwartościowymi czy niewłaściwym, niesłusznym, ani też nie może spowodować, że przestanę pisać, co chcę. Urocza perspektywa, prawda? :-]
Nie zwykłem urządzać wycieczek osobistych, pisać o moim współrozmówcy w czasie rozmowy z nim. Zdarza mi się to jedynie wtedy, kiedy on sam zaczyna mówić o sobie lub kiedy zaczyna pisać o mnie. Ty o sobie napisałeś, skierowałeś to do mnie, więc rozumiem, że powinienem się do tego ustosunkować. Powinienem, czy nie, mam ochotę na to. Chcę Ci wyjaśnić, że nie wszyscy zabierają głos na forum po to, by zgrywać mądrych. Głęboko wierzę, że stanowią zdecydowaną mniejszość. Większość ludzi odzywa się tu, bo chce pogadać po prostu. Jeśli sądzisz inaczej i jeśli przy tym - jak napisałeś - włączasz się tu do dyskusji po to, by ktoś przyznawał Ci rację, to pozwala przypuszczać, że masz naprawdę spore deficyty, mówiąc najoględniej. Obawiam się, że posty podobne temu, na który właśnie odpowiadam, nie pomogą Ci się ich pozbyć, raczej będą je pogłębiać.
I jeszcze kilka słów wyjaśnienia do tego, czego zdajesz się nie chwytać w moim poście, do którego się mimo to odnosisz. Po pierwsze, nie tyle o filmie tam pisałem, co o pewnej tendencji, pewnym trendzie we współczesnym kinie, w które to ten film doskonale się wpisuje. Samemu filmowi poświęconych jest ledwie kilka pierwszych zdań. Po drugie, wszystko, co napisałem o filmie, napisałem w trybie przypuszczenia. Po trzecie, zabierałem głos tylko na temat tego, czego się o filmie już dowiedziałem. Sądzić, że o jakimś utworze (w tym i filmowym) można się czegoś dowiedzieć, nie inaczej, niż tylko przez bezpośrednie zapoznanie się z nim jest nierozważne, by nie powiedzieć - głupie. Żeby się dowiedzieć, w jakiej konwencji jakiś obraz jest zrealizowany, jaką tematykę porusza itp. nie trzeba go oglądać. Więcej nawet, są takie elementy utworu, do poznania których zapoznanie się z nim w żaden sposób nie przybliża, np.: kraj produkcji, rok produkcji etc. Myśleć inaczej jest naiwnością, niedorzecznością. Gdyby tak miało być, uniemożliwiłoby to nam dokonywanie wstępnej selekcji i odrzucanie filmów, które nam nie odpowiadają. Smutny byłby to świat, w którym trzeba by oglądać wszystko. Na szczęście tak nie jest. Jeśli Ty tak funkcjonujesz, składam wyrazy ubolewania, bo w takim wypadku druzgocąca większość tego, co oglądasz, musi Cię męczyć niemożebnie.
Owszem, oceniać poszczególne elementy, składowe filmu trudno, jeśli się go nie obejrzało. Ale czy ja to aby na pewno zrobiłem? No a jak się go już obejrzy, to czy wtedy już ma się do tego prawo? No pewnie trzeba by mieć jakąś wiedzę teoretyczną z dziedziny filmu, no bo jak tu opisywać, czy tym bardziej oceniać, jakieś fenomen, jeśli nie wiemy, co się nań składa? No a jak już skończymy te studia filmoznawcze i obejrzymy film, to czy i wtedy mamy prawo o nim pisać? Przecież po jednokrotnym obejrzeniu coś może nam zawsze umknąć. Warto by go zatem obejrzeć kilka razy. Czy pięć wystarczy? No a jak już to zrobimy, to czy i wtedy mamy prawo zabierać głos? Nie unikniemy przecież subiektywności w naszych ocenach. Może w takim razie lepiej byłoby powierzyć napisanie czegoś jakiejś maszynie, kopsanie™óra zostanie odpowiednio zaprogramowana...? Jak widzisz, Twoje myślenie prowadzi do absurdu.
"Sądzić, że o jakimś utworze (w tym i filmowym) można się czegoś dowiedzieć, nie inaczej, niż tylko przez bezpośrednie zapoznanie się z nim jest nierozważne, by nie powiedzieć - głupie." - dobre, dobre, bardzo dobre! A szczególnie już pisać i oceniać film jest lepiej zanim się go obejrzy - to pewne i oczywiste jak słońce. Przecież każdy to wie.
"Nie zamierzam niczego więcej pisać. Nie widzę powodu i nie mam na to ochoty. " Hehe - bez komentarza.
"Piszę, co piszę, bo chcę, a mam do tego prawo. Tobie może się to nie podobać, ale po pierwsze, ani nie czyni to tego mojego pisani bezwartościowymi czy niewłaściwym, niesłusznym, ani też nie może spowodować, że przestanę pisać, co chcę." Po czym dodajesz: "No a jak się go już obejrzy, to czy wtedy już ma się do tego prawo?(...)No a jak już skończymy te studia filmoznawcze i obejrzymy film, to czy i wtedy mamy prawo o nim pisać? " Z tej wypowiedzi wyłania się oczywisty absurd, ale jak napisałeś:"Twoje myślenie prowadzi do absurdu." Cóż...
"...włączasz się tu do dyskusji po to, by ktoś przyznawał Ci rację, to pozwala przypuszczać, że masz naprawdę spore deficyty..." Jakbyś nie zauważył na końcu ostatniego zdania mijej wypowiedzi był tajemniczy znak ":)" co pozwala przypuszczać, iż nie mówiłem tego serio, lecz dla żartu, ale TY takiego słowa zapewne nie znasz.
Na koniec informuję: nie odpiszę na Twoją (jak mniemam szybką odpowiedź - nie przepuścisz przecież takiej okazji, by udowodnić komuś swoją intelektualną wyższość - co nie?) gdzyż nie mam do takich ludzi zdrowia. I tak ani Ty nie przekonasz mnie ani ja Ciebie.
Mimo wszystko pozdrawiam serdecznie i nie rażę urazy za parę nieprzyjemnych słów.
Ostatnie słowo należy do Ciebie - wal śmiało !!! ;)
ludzie wyluzujcie :) życie jest za krótkie na takie kłótnie ;)
po co komu udowadniać jakąś wyższość? obaj jesteście zajebiści i tyle :)
tak więc chłopaki - peace, love i te sprawy :)
Wiesz, dopóki się człowiek nie emocjonuje, tylko operuje rzeczowymi argumentami, to nie ma kłótni, tylko jest dyskusja, choćby zajadła. No a jak już emocje się pojawiają, to masz - jak usłyszałem ostatnio w radiu od Jacka Santorskiego - trzy rozwiązania: nerwica, kurwica, zwrotnica. Zwrotnica jest OK. :-)
""Sądzić, że o jakimś utworze (w tym i filmowym) można się czegoś dowiedzieć, nie inaczej, niż tylko przez bezpośrednie zapoznanie się z nim jest nierozważne, by nie powiedzieć - głupie." - dobre, dobre, bardzo dobre! A szczególnie już pisać i oceniać film jest lepiej zanim się go obejrzy - to pewne i oczywiste jak słońce. Przecież każdy to wie."
No cóż, to, co piszesz, to jest już Twoje uogólnienie, które jak każda generalizacja stanowi uproszczenie, nadużycie, nieprawdę w ostatecznym rozrachunku. No ale to każdy wie, nie? ;-)
Czasem jest tak, że jeśli chce się coś powiedzieć o jakimś filmie, to obejrzenie go jest warunkiem koniecznym i wystarczającym, by zabrać głos. Czasem zaś jest koniecznym, ale nie wystarczającym, a niekiedy odwrotnie - nie jest wcale konieczne. Wszystko zależy od tego, co się chce o tym filmie mówić.
Żyjemy w takim cudnym świecie, że mamy zwiastuny filmów, a obecnie nawet ich fragmenty są dostępne przed premierą, mamy strony www im poświęcone, materiały prasowe, programy w TV i audycje w radiu, artykuły. Wiele można się dowiedzieć o filmie, nim się go obejrzy. No i w końcu mamy (nie wiem jak Ty, ale ja jakieś tam mam) doświadczenie i wiedzę z dziedziny kinematografii, kóre pozwalają nam dokonywać określonych ocen na podstawie określonych danych.
Jeśli chce się np. dokonać szczegółowej analizy poszczególnych scen lub opisać, jak potraktowany został w filmie jakiś określony motyw lub jak skonstruowana została jakaś postać, jak są komponowane kadry itp., to z pewnością trzeba uważnie obejrzeć film, i to obejrzeć kilka razy. Jest to konieczne i wystarczające.
Jeśli chce się dokonać całościowej analizy filmu jak tekstu kultury albo jak się chce dokonać porównawczej analizty jakiegoś motywu, to oczywiście obejrzenie filmu nawet wielokrotne, choć jest warunkiem koniecznym, to nie wystarczającym wcale. Trzeba mieć jeszcze wiedzę o historii kina, kultury, no i dodatkowe dane na temat tego filmu. Brak tych danych prowadzi często do nadużyć intepretacyjnych, czy niezrozumień takich jak to np.: http://www.filmweb.pl/Niew%B1tpliwie,dobry.,temat,Topic,id=423460 [www.filmweb.pl/Niew%B1t...]
No i w końcu jak się chce napisać o filmie tak, jak ja to zrobiłem, a więc sformułować luźne uwagi na jego temat, to trzeba po prostu wiedzieć o nim to, co do sformułowania takich uwag jest niezbędne i nie jest tu niezbędne filmu oglądanie.
""Nie zamierzam niczego więcej pisać. Nie widzę powodu i nie mam na to ochoty. " Hehe - bez komentarza."
No też myślę, że czyjąć wolę i czyjeś potrzeby trudno komentować. Komentować jeszcze jak komentować, ale dyskutować z nimi właściwie się nie da.
""Piszę, co piszę, bo chcę, a mam do tego prawo. Tobie może się to nie podobać, ale po pierwsze, ani nie czyni to tego mojego pisani bezwartościowymi czy niewłaściwym, niesłusznym, ani też nie może spowodować, że przestanę pisać, co chcę." Po czym dodajesz: "No a jak się go już obejrzy, to czy wtedy już ma się do tego prawo?(...)No a jak już skończymy te studia filmoznawcze i obejrzymy film, to czy i wtedy mamy prawo o nim pisać? " Z tej wypowiedzi wyłania się oczywisty absurd, ale jak napisałeś:"Twoje myślenie prowadzi do absurdu." Cóż..."
Po pierwsze, jak się wybiera jakieś dwa zdania z czyjejś wypowiedzi i zestawia je w dowolny sposób, to rzeczywiście różne absurdy mogą wychodzić, ale nie są one wynikiem działania autora tekstu, z którego zdania pochodzą, a jedynie tego, który je z określonego kontekstu wyrwał i z sobą zestawił. Po drugie, na czym absurd w tym konkretnym wypadku plega, nie chwytam, więc wdzięczny byłbym, gdybyś zechciał to przybliżyć. Bo jak dla mnie, to te przytoczone zdania pozostają z sobą w nijakim związku. Nie chodzi tylko o to, że o czym innym traktują, ale też zwyczajnie o to, że w jednym zawarta jest moja opinia, w drugim zaś zreferowany jest Twój pogląd, ten, który wyraziłeś w poprzednim poście, a konkretniej - konsekwencje przyjęcia go przez Ciebie.
""...włączasz się tu do dyskusji po to, by ktoś przyznawał Ci rację, to pozwala przypuszczać, że masz naprawdę spore deficyty..." Jakbyś nie zauważył na końcu ostatniego zdania mijej wypowiedzi był tajemniczy znak ":)" co pozwala przypuszczać, iż nie mówiłem tego serio, lecz dla żartu, ale TY takiego słowa zapewne nie znasz."
Wielu słów jeszcze nie znam, no ale właśnie poznałem kolejne, dzięki Tobie. Pozostaję zobowiązany. Warto jednak zauważyć, że żartobliwość wypowiedzi, to, że nie należy jej brać poważnie, komunikuje inny emotikon. Ten, kórego Ty użyłeś, może komunikować różne rzeczy - Twoją wesołość, chęć uśmiechnięcia się do kogoś, zadowolenie z tego, co się napisało, lub lub rozbawienie, ale raczej nie, że należy dany komunikat z przymrużeniem oka traktować, że nie jest on serio. A jeśli to właśnie chciałeś zakomunikować, to się pomyliłeś, rozumiem. No i w porządku, sprawa wyjaśniona.
"Na koniec informuję: nie odpiszę na Twoją (jak mniemam szybką odpowiedź - nie przepuścisz przecież takiej okazji, by udowodnić komuś swoją intelektualną wyższość - co nie?) gdzyż nie mam do takich ludzi zdrowia. I tak ani Ty nie przekonasz mnie ani ja Ciebie.
Mimo wszystko pozdrawiam serdecznie i nie rażę urazy za parę nieprzyjemnych słów."
Na co odpisujesz, to już Twoja rzecz. Wyższości swojej (intelektualnej czy innej) nie zwykłem innym udowadniać, bo też ludzi przez pryzmat niżów i wyżów nie postrzegam. Jeśli natomiast ktoś bzdurki pisze, to czasem chętnie to wykazuję, chęć ta zależy od rodzaju bzdury. Podobnie, jeśli ktoś jest wobec mnie napastliwy w sposób nieuzsadaniony.
Urazy nie masz chyba powodu żywić, bo żadnych nieprzyjemnymi słowami Cię nie uraczyłem. Przekonywać Cię też do niczego nie chciałem, bo Twoje przekonania są mi obojętne. Chciałem jedynie wykazać, że to, co napisałes do mnie o mnie, mało jest sensowne. Inna rzecz, że jeśli zakładasz, że się do czegoś przekonać nie dasz (bez względu na to, co by to nie było), to tak, jakbyś napisał o sobie, żeś krowa, bo tylko one ponoć nie zmieniają poglądaów. ;-] No i zdrowotnie to dziwnie funkcjonujesz, muszę powiedzieć. Żeby się tak dobrowlonie na uszczerbek na zdrowiu narażać...? Wiesz, jak ja nie mam do kogoś zdrowia, to z nim nie gadam. Polecam tę metodę. Pewnie dłużej pożyjesz, jak się zaczniesz do tego stosować.
"Ostatnie słowo należy do Ciebie - wal śmiało !!! ;)"
Szczęśliwie, nie Ty o tym decydujesz. :-]
A na mnie film wywarł ogromne wrażenie miomo że oglądałam go pare m-cy temu to nadal chce mi sie płakac. Wydarzeń z '94 roku nie pamiętam w końcu miałam wtedy 10 lat i raczej interesowały mnie inne rzeczy. Moim zdaniem wart obejrzenia. Przyznam iż nadal cięzko mi uwierzyc (a może niechce)że ludzie są zdolni do takich zachowań...
Witam
Nie wiem ile komu potrzeba do "poruszenia", wzruszenia, ale na mnie film wywarł ten efekt bez dwóch zdań. Film pokazuje historie i przestrzega, żeby historia się nie powtórzyła. Ukazuje miłość i troskę człowieka do drugiego, której tak w obecnych czasach brakuje moim zdaniem oraz pokazuje przeciwieństwo czyli nienawiść jednego człowiek do drugiego którą co chwilę obserwujemy w wiadomościch.
Proponuję wypożyczyć lub kupić sobie film na DVD i oglądnąć Dodatki, są tam wypowiedzi aktorów, reżysera oraz samego bohatera.
To normalne, że jednym film się będzie podobał drugim będzie czegoś brakowało ponieważ ludzie są rózni i o tyle ile ludzie są od siebie różni będzie tyle różnych opini. Chociaż co niektórych opinie mnie przerażają co by chcieli widzieć lub czego im brakuje, ktoś napisał, że film powinien go poruszyć, że przez tydzień nie wiedziałby co się z nim dzieje (czy jakoś tak) moje pytanie co by to zmieniło w tobie i tak po tym tygodniu "usiadłbyś i normalnie zjadł kolację" i zapomniał albo ktoś tam piszę co on tam nie widzał. Na internecie można gdzieś tam znaleść filmy jak mordują tych wszystkich ludzi porwanych w Iraku, ja tego nie oglądam bo takich wrażeń mi nie potrzeba, ale może Ciebie to "poruszy" i zrobisz coś w tej sprawie czy może oglądniesz przez tydzień krzywo pochodzisz i "usiądziesz do kolacji".
Pozdrawiam wszystkich.
"(...) ktoś napisał, że film powinien go poruszyć, że przez tydzień nie wiedziałby co się z nim dzieje (czy jakoś tak) moje pytanie co by to zmieniło w tobie i tak po tym tygodniu "usiadłbyś i normalnie zjadł kolację"..."
To nie ktoś tylko Klee, a Klee to ja, a w związku z tym, że padły konkretne pytania, czuję się wywołany do tablicy. :-)
Kolację zjadłbym normalnie pewnie jeszcze tego samego dnia. Na moje zwyczaje żywieniowe nie miałoby to raczej wpływu. ;-] Zmiana zaszłaby gdzie inadziej, a byłaby to zmiana nieporównanie bardziej zasadnicza, a polegałaby na tym, że projekcja zmieniłoby mnie, stałbym się innym człowiekiem. Obejrzenie takiego dobrego filmu zwiększyłoby moją świadomość (świadomość jako taką) i zdolność współodczuwania. I to by we mnie zostało, na zawsze, nigdy bym tego nie zapomniał, nawet gdybym chciał i się starał, bo byłoby to już częścią mnie po prostu. Byłaby to taka cegiełka, która stałaby się elementem mojego jestestwa. Tego oczekuję od podobnych filmów - aby stawały się takimi cegiełkami, z których się składam, a nie pozostawiały poczucie niespełnienia, niedosytu, pustki, przykrości czy niesmaku. I taką cegiełką stał się ostatnio ten film: http://www.filmweb.pl/Film?id=99759 [www.filmweb.pl/Film?id=...] Żywy jest we mnie stale, mimo że oglądałem go kilka miesięcy temu. To się nazywa oddziaływanie! Z filmami jest podobnie jak z ludźmi. Spotykasz wielu i o nich zapominasz, ale zdarzają się i tacy, którzy zostają w Tobie na zawsze, nawet jeśli spotkałes ich tylko przez chwilę.
A czemu Ty utożsamiasz brutalność z poruszeniem? Jeśli piszę, że film jest kiepski i że w związku z tym nie porusza, to nie piszę, że za mało jest naturalistyczny czy brutalny. Przecież poruszyć można kogoś bez pokazywania brutalności. Można też przygotować bardzo brutalny obraz, który nie będzie poruszał. Sztuka ma poruszać, a sposób, w jaki to robi, jest wyznacznikiem jej poziomu. Brutalizm to tani chwyt. Weźmy ostatnią scenę ze wspomnianego przez mnie filmu. Żadnej brutalności tam nie ma, nie ma nawet żadnej akcji, nie ma nic, jest statyczność, monolog, a mimo to większą ma ona siłę oddziaływania niż cały "Hotel Rwanda".
Filmy przedstawiające egzekucję zakładników w Iraku mam. Nie oglądałem ich jednak nigdy. Bardzo długo się zastanawiałem, czy powinienem, czy mi to potrzebne, czy będzie to czymś dobrym, czymś dobrym dla mnie i - mówiąc górnolotnie - dla świata. Miałem taką potrzebę, by obejrzeć, ale jak dotąd tego nie zrobiłem. Dziwi mnie tylko, że według Ciebie tego rodzaju "dokumenty" ogląda się dla wrażeń. Jakież to wrażenia?! Nie wiem, jak inni, ja zamierzałem je obejrzeć, by współodczuwać i zdolność współodczuwania rozwijać. Tyle zamierzałem zrobić i to bardzo dużo jest. Uznałem jednak, że nie osiągnąłbym zamierzonego celu, że to wyższa skzoła jazdy, nie dla takiego szaraczka jak ja.
Witam
Napisałem "ktoś" ponieważ nie miało dla mnie tak naprawdę znaczenia kto, była kogoś taka opinia, ja wyraziłem swoje zdanie na ten temat i nie miałem zamiaru więcej dyskutować na ten temat ponieważ nic to ma się do tematu. Nie napisałem, że nie masz racji albo źle mówisz co więcej napisałem, że będzie tyle różnych opini, ponieważ jesteśmy od siebie różni i to nie znaczy, że jedni mają rację a drudzy nie.
Nie napisałem również, że utożsamiam brutalność z poruszeniem Film nie jest sam w sobie brutalny, sam reżyser wypowiedział się, że nie chodziło mu o stworzenie filmu brutalnego gdzie pokazane byłoby jak to ludzie mordują się nawzajem, film jest przejmujący i skłaniający do refleksji, jest wzruszający, film o miłości jednego człowiek do drugiego. To własnie mnie poruszyło jak jeden człwiek poświęcił się dla drugich nawet wiedząc i ryzykując życiem swoim i swojej rodziny.
Nie mam zamiaru udowadniać Ci, że ja mam rację, ani kwestionować Twojego zdania. Tobie się film mniej podobał lub nie podobał a mi poprostu tak i inaczej dostrzegam ten film niż ty. Tym się różnimy i mamy do tego prawo :).
Pozdrawiam
Owo "ktoś" w kontekście, w którym zostało użyte, nie jest kwantyfikatorem szczegółowym, zaimkiem nieokręślonym, tylko wyrażeniem deiktycznym, a więc ma ściśle określone odniesienie i tym odniesieniem jestem ja. :-] To, że nie miało dla Ciebie znaczenia, do kogo ten zaimek się odnosi, nie zmienia faktu, że się do kogoś odnosi. Trzeba uważać, co się mówi. ;-) To, że nie ma dla Ciebie znaczenie, z kim rozmawiasz, nie zmienia faktu, że z kimś rozmawiasz. A skoro, jak piszesz, nie chciałeś dalej dyskutować na rzeczony temat, to czemu stawiałeś mi w swoim poście - zwracając się już bezpośrednio do mnie - pytania?
To, że różni ludzie mogą mieć różne opinie na jakieś tematy, nie oznacza, że wszystkie one są obowiązujące. I owszem, istnieją zjawiska, które nie są relatywne, które są sćiśle określone i w przypadku których, jeśli różni ludzie różnie je postrzegają, to jedni mają rację, a drudzy jej nie mają, mylą się. Podobnie, istnieją zjawiska niemal zupełnie relatywne. Mówienie, że są tylko takie albo tylko takie, jest nieporozumieniem, uproszczeniem i nieprawdą.
"Nie napisałem również, że utożsamiam brutalność z poruszeniem...."
Owszem, napisałeś. Napisałeś, że stopień poruszenia zależy od stopnia brutalności tego, co na ekranie. Napisałeś o tym, odwołując się do nagrań zabójstw porwanych w Iraku, które to nagrania miałyby zgodnie z wyrażonym przez Ciebie przypuszczeniem poruszyć mnie bardziej niż "Hotel Ruanda" dlatego właśnie, że są bardziej brutalne.
"Nie mam zamiaru udowadniać Ci, że ja mam rację, ani kwestionować Twojego zdania. Tobie się film mniej podobał lub nie podobał a mi poprostu tak i inaczej dostrzegam ten film niż ty. Tym się różnimy i mamy do tego prawo :)."
Owszem, ale ja nie chciałem tu dystkutować o swoich wrażeniach, ani o swoich upodobaniach, czy też o guście innych osób, tylko o filmie, a ten jest według mnie cienki, a jest taki z powodów, o których pisałem. Jeśli Twoim zdaniem jest to wysokoartystyczne kino, napisz dlaczego, przekonaj mnie do tego. To, że Ciebie poruszył, to jednak zdecydowanie za mało, to go dobrym filmem jeszcze nie czyni. Mnie ostatnio niezwykle poruszyła "Biała Masajka", wyszedłem z kina otumaniony, ale to żadne wielkie kino przecież.
Czytając wszystkie wasze sugestie na temat tego filmu zastanawiam sie tylko nad jedna rzecza dlaczego kazdy chce bo takie odniosłem wrażenie przeciagnac paleczke na swoja strone.Wydaje mi sie ze kazdy ma prawo wyrazic swoj poglad na temat danego filmu i nazwac go dobrym kiedy takowym nie jest i na odwrót.Dlaczego tak sadzę?juz postaram sie powiedzieć w człowieku najpiekniejsze jest to ze kazdy z nas jest inny (inny poziom wartosci ,wrazliwosc emocjonalna niektorzy sa twardzi inni placza przy kazdej nadarzajacej sie sytuacji.Ale nie do tego zmierzam jakie prawo masz nazywac kogos bezmozgowa małpa -bo i takie okreslenia padaly w tych komentarzach Ludzie to jest normalna rzecz jednemu sie film podoba innemu nie bardzo kolejnemu zupelnie nie.Film jest wedlug mnie dobry jezeli po zobaczeniu jego zostawia on pewien ślad na Tobie pokazuje Ci pewne rzeczy stany ktorych wczesniej nie przezyles lub nie zdawales sobie sprawy z ich istnienia wogole.Wiec dlaczego mam spierac sie z moja babcia dla przykładu ze Klan jest do dupy skoro dla niej jest wszystkim i dodaje jej w jakims stopniu energii witalnosci ostatnio kiedy widzialem jej subtelny usmieszek na twarzy po zakonczonym seansie powiedzialem sobie nigdy wiecej nie krytykuje innych co ogladaja co najwyzej moge z nimi prowadzic merytoryczna rozmowe na argumenty za i przeciw jak zauwazyl Klee.Ludzie wiecej szacunku do siebie!!! pozdrawiam
Pomimo wszystkich niedociągnięć uważam jak Torne, że jest to film, który warto zobaczyć.
Mi zapadł głęboko w świadomość - szczególnie jako obraz wojny, jej mechanizmów, postaw ludzi, propagandy - która stopniowo zatruwa nienawiścią i strachem. To najbardziej afrykański z kilku filmów o Afryce, które ostatnio się przwinęły, najmniej skażony sentymentalizmem i punktem widzenia białego człowieka (oczywiście poza portretem głównego bohatera i jego doskonałej do bólu - choć pokazanej w chwili tragedii - rodziny, bo tutaj to laurka jednak trochę).