Lubię takie kino. :) Soczyste, treściwe, dynamicznie zmontowane. Nie skupiałabym się tutaj nadmiernie nad wątkiem gejowskim, a raczej - nie patrzyłabym na cały film przez ten pryzmat. Ot, przyjmuję do wiadomości, że główny bohater jest gejem i że właśnie odnajduje miłość swojego życia. Natomiast jego coming-out nie jest osią filmu, ponieważ Steven nie ma żadnych problemów z własną seksualnością (to też jest jednym z zabawniejszym motywów - spodziewamy się podświadomie jakiejś traumy, mozolnego wychodzenia z ukrycia itd., a tymczasem Steve wskakuje w swoją ukrywaną wcześniej tożsamość bezboleśnie, a nawet entuzjastycznie). Siłą tego obrazu jest natomiast skrótowe, acz pomysłowe przedstawienie pewnego etapu w życiu Stevena. Niektóre ze scen to perełki, np. oprowadzanie współwięźnia i kończenie każdej "dobrej rady" słowami "...or you can suck his dick, it's your choice". :D Albo rozlanie oleju w supermarkecie. :)
Świetnie dobrana jest muzyka, bardzo dobrze grają McGregor i Carrey, który może i przypomina momentami swoje najbardziej charakterystyczne role, ale jednak nie przekracza granicy i udaje mu się utrzymać mimikę na wodzy. Obaj są wiarygodni i obaj - różni. McGregor - delikatny, romantyczny introwertyk. Carrey - pewny siebie, makiaweliczny typ, balansujący na granicy i czujący się w takich sytuacjach jak ryba w wodzie. Wbrew lekkiej w sumie tonacji, udało się reżyserom, niejako mimochodem, nakreślić dwa mocne, rzetelne portrety psychologiczne.