Porządne kino rozrywkowe obejrzane z wielką przyjemnością. Powiedziałabym, że część druga filmu (o samych igrzyskach) jest może i trochę wtórna, ale ja się bardziej skupiłam na postaci Snowa- tego samego, który we właściwych Igrzyskach był już dyktatorem, czarnym charakterem.
Tutaj mamy przedstawioną genezę bohatera, całe studium postaci- co go ukształtowało od dzieciństwa, tło rodzinne, młodość w kapitolu, mentorat, odejście od łask, miłość do Lucy Grey, chęć ratowania rodziny, przyjaźnie, zdrady, obsesje.
Genialnie jest ta postać poprowadzona i zagrana. Tom Blythe tak to zagrał, że uwierzyłam w każdą emocję Snowa, jemu kibicowałam do samego końca, chociaż wiem, że później okaże się dyktatorem. Karierę Toma Blytha będę obserwować z uwagą, bo był fenomenalny (a i było na kim zawiesić oko).
Lucy w wykonaniu Rachel Zegler jakoś mi nie grała. Nawet w scenach na arenie bardziej się utożsamiałam ze stresem, który odczuwa Snow, patrząc na swoją podopieczną-niż z nią sama walczącą o życie.
Nie wiem też jak odczytywać ostatnią scenę Lucy Grey-jej ton głosu, wyraz twarzy sugerowały, że manipuluje Snowem, że faktycznie się przeciw niemu obróciła. Czy to była tak napisana postać, czy interpretacja Zegler-trudno powiedzieć. W tym kontekście to co zrobił na końcu Snow wydaje się conajmniej zrozumiałe. Stracił złudzenia i już poszedł na całość.
Nie za bardzo mi pasowało zrobienie z Hunger Games -mini musicalu. Większość piosenek mi się nie podobała, a ich wprowadzenie w fabułę było nieco toporne. Chociaż trzeba przyznać, że Zegler ma dobry głos.
Postać grana przez Violę Davis- Dr. Gaul (i jej zainteresowania naukowe) przyprawia o ciarki- chociaż może jest nieco przerysowana a Davisa akorsko ciut przeszarżowała.
Fajna postać to też Tigris- kuzynka Snowa.
Sejanus, który był do postacią pozytywną do szpiku kości i miał budzić sympatię, wydawał mi się kreślony bardzo grubą krechą- poczciwy, naiwny i głupi. Jego wybory i nierozsądek w tym co robił drażniły mnie strasznie co sprawiało, że nie potrafiłam mu kibicować. To właśnie Snow był głosem rozsądku, rozumiem jego działania, chociaż pod koniec już widzimy zalążki przyszłego czarnego charakteru, którym się stanie.
Ogólnie film jest dobrą rozrywką, ale rozmyślam już drugi dzień o nim.
Polecam więc.
Mi film się całkiem spodobał. Przyjemnie się go oglądało. Choć brakuje mi jakiegoś takiego sklejenia z właściwą serią (ewentualnie muszę raz jeszcze obejrzeć same Igrzyska). Dodatkowo ciężko jasno określić, jak spojrzeć na zakończenie. Z jednej strony ok, widzimy narodziny późniejszego Snowa. Jednakże, chyba można było odrobinę inaczej to zrobić (Snow ukazany, jako dążący do władzy, nawet po trupach, ale wyhamowany przez Lucy [patrząc na wszystko inaczej], by potem jednak wrócił na swój tor - ukazując, że jest tym, kim jest). Ciekawi mnie w sumie los Lucy. Czy rzeczywiście zginęła, czy jednak uciekła.
Dzięki za komentarz. No właśnie mnie by takie rozwiązanie w ogóle nie satysfakcjonowało. Gdyby od początku był zły, i szedł do celu po trupach -a zmieniła go tylko ( na jakiś czas) miłość to byłoby to bardzo banalne rozwiązanie. Zresztą- Co to za przyjemność oglądać film, w którym głównego bohatera nienawidzi się na dzień dobry zamiast mu kibicować? Według mnie wrażenie jest lepsze jeżeli najpierw się z bohaterem zżyjemy, zaprzyjaźnimy, a potem stopniowo odkrywamy ciemne strony charakteru i lubić go przestajemy. Przykład? Film "Joker", albo chociażby Danearys z "Gry o tron".
Co do losu Lucy- zakończenie otwarte, ale myślę, że się uratowała.