Trochę szkoda, że filmowcy potrzebowali aż 3 lat na pokapowanie się, w czym
leży wyjątkowość prozy Susanne Collins. Wciąż brak ferst-osobowej narracji,
zrównoważony jednak brakiem dzieciaków wymachujących kijami, których pseudodebiut w 2012 roku był żenujący, a nagrodzenie za najlepszą scenę...
sorki, nie dokończę tego zdania - skreśliło z listy kolejny miarodajny punkt.
Wyjątkowo wiarygodna sceneria i aktorstwo bardzo zbliżyły adaptację do
rangi ekranizacji. Zobaczymy co wyskoczy w samym finale.