Wszyscy tak ekscytują się tą częścią, ale czy jest ona taka niesamowita? Moim zdaniem Jedynka była dużo lepsza. "W
pierścieniu ognia" starała się być czymś więcej niż zwykłą młodzieżówką. Niestety Collins chyba nie wiedziała czego
do końca chce i przez to wyszło jak wyszło.
Film zaczął się melodramatyczną częścią o rozwoju udawanej miłości Kotny i Peety oraz rozwoju rewolucji. Trwało to
większość filmu. Jakoś Katniss chcąca się zabić była lepszym zaczątkiem buntu niż fakt zmuszania dzieci do zabijania
siebie nawzajem. Zabawne, że Everdeen została symbolem oporu, a nasza oferma już nie. Przecież tak samo się
wsławił. Co więcej Kotna najchętniej dałaby nogę i wypięła się na ludzi, którzy w nią wierzą. Jednak była symbolem i
Snow chciał się jej pozbyć. Ot taka wariacja na temat kariery Nikodema Dyzmy.
Co do samych Igrzysk to pomysł na zrobienie areny w kształcie pizzy (niektórzy błędnie mówią, że to zegar, ale nie
widziałem jeszcze cyferblatu podzielonego na kliny bez wskazówek) był podobno taki rewelacyjny, ale ja tego nie
czuję. Co w tym niesamowitego? To, że przedtem nie znałeś dnia ani godziny, a teraz wszystko jest oczywiste? Niby
było trzeba na to wpaść, ale Katniss była przegenialna i wszystko pojmowała w mig. A Peeta? Cóż... nasz cukiernik nie
był już damą w opałach... stał się ofiarą losu. Nawet babcie się poświęcały, by go ratować.