Remake azjatyckiego hitu "Infernal Affairs". Najdziwniejsze, że w owy remake zabawił się sam Martin Scorsese. Jeśli ktoś ma uprzedzenia co do remakeów, od razu uprzedzę, że nie ma się czego obawiać. Po nieudanym filmie "Aviator" Scorsese nakręcił to z czego zasłynął - soczyste kino gangsterskie.
Historia jest wyjątkowo ciekawa. Główny wątek to życie dwóch gliniarzy. Jeden z nich grany przez Matta Damona jest chłopakiem przygarniętym przez wielkiego gangstera (w tej roli Jack Nicholson). Wstępuje do policji w celu infiltracji i ubezpieczenia swojego "taty". Szybko awansuje, radzi sobie ze wszystkim lepiej niż inni, do tego zdobywa serce doktorki. Zakłamana szuja radzi sobie doskonale, wszystko przychodzi mu łatwo. Jego przeciwstawieństwem jest drugi policjant grany przez Leonardo DiCaprio - pochodzący z ubogiej rodziny, awanturnik, chcący służyć dla honoru swojego i rodziny. Zostaje "wtyczką" policjantów w gangu słynnego mafiosa. Ta sytuacja jest bardzo przewrotna i wyjątkowo zabawna, jednak nie przeszkadza to trzymać widzów w ogromnym napięciu. Nie tu ma czasu na nudę.
To czego bym się czepiał osobiście to typowa dla Scorsese bardzo realistyczna brutalność, krew lejąca się z ekranu. Może się starzeję, ale naprawdę widok rozstrzeliwanego małżeństwa i robienie sobie żartów z tego, jak śmiesznie któreś z nich upada na ziemię, napawa mnie cholernym obrzydzeniem i ogromnym smutkiem, których nie złagodzą rewelacyjne gagi. Ale czepiam się już. Oczywiście, że musi być brutalnie. Martin Sheen udowadnia klasę, a Alec Baldwin wraca do świetniej formy (moim zdaniem niepotrzebnie bawi się w jakieś niskobudżetowe tandetne produkcje sensacyjne na DVD). Anthony Anderson ma w końcu rolę w poważnym filmie, chociaż robi tutaj za błazna (do czego nadaje się najlepiej) wypada idealnie. Mark Wahlberg będzie chyba po tym filmie znany jeszcze bardziej, bo on kończy właściwie swoją rolą całą historię i zapada w pamięć jako osoba wyjątkowo porywcza, okrutna a jednak najbardziej sprawiedliwa. Jack Nicholson rządzi. Film był chyba robiony pod niego. On po prostu bawi się swoją rolą. Może być w niej każdym, powtarzać siebie z innych filmów. Do tego jest w obrzydzaniu nas swoim charakterem tak dobry, że życzymy mu śmierci od samego początku. A DiCaprio wychodzi na ulubieńca Scorsese, bo gra już w trzecim jego filmie pod rząd główną rolę. Każdy, kto pamięta go z roli w filmie "Titanic" i uważa za gwiazdę "Bravo Girl" czy "Popcornu", musi chylić czoła, bo to aktor nieprzeciętny i nie schodzi poniżej dobrego poziomu. Film azjatycki doczekał się kontynuacji oraz prequela, ciekawe jak będzie z amerykańskim...
Dobre przemyślenia, ale z tą brutalnością tak jak powiedziałeś sam - zwykłe czepialstwo z Twojej strony.:) Tak jak, niektórzy przekleństw w tym filmie się czepiają. Costello to ostry mafijny boss zdrowo walnięty w banię. Takie sceny są niezbędne do nadania większej autentyczności. To samo tyczy się wulgaryzmów.
Myślę, że po oglądaniu tego typu filmów amerykańskich od wielu lat, bardz trudno się odzwyczaić i oglądać azjatyckie kino. Oglądałem trzy części azjatyckie i chociaż są one fabularnie lepsze i nie ustępują technicznie amerykańskiej wersji, to jednak uzależniony od amerykańskiego kina, uwielbiam najbardziej tę wersję Scorsese. Geniusz wg mnie i tyle - perfekcja. Oglądałem to dawno temu w kinie i nadal pamiętam niesamowite wrażenie, jakie na mnie wywarł ten film.
Widziałem "Infernal Affairs" i dla mnie jest znacznie gorszy zarówno fabularnie jak i technicznie(tutaj w ogóle widać przepaść) od "Departed". Co do Scorsese, to fakt - jest mistrzem. Nikt nie potrafi kręcić filmów o gangsterach tak jak on.
Jednak trylogia jest znacznie bogatsza w historię. Nie sądzę, że jest jakaść przepaść, ale kino azjatyckie w ogóle ma mało wspólnego z amerykańskim. Poza tym coraz lepiej idzie Azjatom. Co do "Infernal Affairs" nie jestem pewien, ale azjatyckie kino gangsterskie - "Kill Zone" i "Flash Point" to najlepsze, co widziałem. Nie będę heretykiem i nie napiszę, że przebija "Ojca Chrzestnego" oraz jego klony, ale tylko dlatego, że to zupełnie inne realia. Naprawdę, poza ostatnim filmem Scorsese USA nie wyprodukowało nic tak dobrego, jak wyżej wymienione filmy.
Ale tu pewnie kazzdy będzie miał własne zdanie, choć co do tego mnie nie przekona. Na przykład wielu osobom zupełnienie podoba się film ?Brother". Nie wiem już gdzie się kończy i gdzie zaczyna dla reszty widzów tzw. kino gangsterskie.