Od razu uprzedzam, że umieszczam prywatną opinię. I brzmi ona tak: "Infiltracja" była
dnem. Zazwyczaj ostrożnie podchodzę do amerykańskich remake'ów. Tak też było i tym
razem, choć przyznam, że byłam niezwykle ciekawa jak też genialnie nakręcili własną
wersję, skoro "Departed" dostało Oscara... no i straciłam wiarę w Oscary :)
Nie mam nic naprzeciw diCaprio, ale dziecka by nie przekonał swoją grą aktorską. Może
i zerwał z wizerunkiem słodkiego chłopca (naprawdę widać kontrast), ale nie był w stanie
podołać roli w "Infiltracji", moim zdaniem. W rozmowach z bossem wiało mu fałszem z
oczu. Uważam, że trzeba było wybrać kogoś o bardziej pokerowej twarzy do tej roli.
Damon... nie przepadam za nim. Był dosyć przezroczysty, choć trzeba przyznać, że jest to
z drugiej strony całkiem niezła taktyka na zagranie tej postaci: nie wyróżniać się z tłumu i
działać po swojemu... niech będzie, choć nie zapadł mi w pamięć.
Nicholsona nie lubię, choć miałam okazję się przekonać, że to bardzo dobry aktor. Był
najmocniejszą postacią filmu. Naprawdę świetnie zagrał i nie mam nic do zarzucenia tej
roli.
Mam za to do zarzucenia dwie konkretne sceny… [spoiler]
scena śmierci bohatera spowodowanej wyrzuceniem z dachu (? piszę z perspektywy
czasowej, przepraszam za nieścisłości) - gwałt na naprawdę pięknie i wzruszająco
nakręconej scenie z "Infernal Affairs". Billy jedynie rzuca przekleństwo i ucieka, podczas
gdy w "Infernalu"… lepiej samemu zobaczyć.
I scena końcowa "Infiltracji" - co to, przepraszam, miało być?!? Szybki przeskok do
trzeciej części "Infernala"? Typowe: jak najszybciej rozwiązać akcję. W byle jaki sposób.
Wyrzuciłam z siebie opinię i łatwo mogę ją podsumować: "Infiltracja"? Nie, dziękuję. Zostanę przy hongkońskim oryginale.