Po obejrzeniu Departed mam mocno mieszane uczucia. Fakt, kreacja aktorska wyszla
bardzo dobrze (chyba do tej pory najlepsza kreacja DiCaprio), szkoda tylko ze to
wszystko zmarnowalo sie w tak slabym remake'u.
Szczerze powiedziawszy ogladalem Infernal Affairs dosc dawno temu, wiec myslalem
ze na Departed bede patrzyl jako na odrebny film. Ale sie mylilem. Bo jak mozna
wytlumaczyc nikomu niepotrzebna scene w kosciele? W oryginale w swiatynni wlasnie
gangsterzy przysiegali swojemu bossowi, a tutaj? Ok, koles byl irlandczykiem, ale
byla to pierwsza scena, w ktorej pomyslalem "ej, ktos tu cos proboje wpakowac na
sile".
Zupelnie beznadziejnie przeszedl motyw roli kreta w tranzakcji. W oryginale
wszystko trzymalo sie kupy: nie mozna bylo uzywac komorek (bo byly 1. na
podsluchu 2. na trackingu), wiec koles nadawal morsem stojac przy oknie. A w
Departed? Wszyscy wylaczaja komorki tylko jeden radnosnie wysyla sobie sms'a zza
filaru ala "tajniak" a chinczycy (co bylo widac na jednym ujeciu) stojac na gorze
z kalachami udaja ze tego nie widza. No na litosc boska, nie mozna bylo wymyslic
czegos sensowniejszego? Technika poszla naprzod, mogli nas czyms ciekawym
zaskoczyc.
No i oczywiscie element konczacy: ostatni sprawiedliwy. Bez tego w amerykanskim
kinie nie przejdzie...