PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=573864}
7,6 18 tys. ocen
7,6 10 1 17894
7,7 20 krytyków
Inside Job
powrót do forum filmu Inside Job

Deregulacja

ocenił(a) film na 8

W filmie dużo się mówi o braku regulacji jako przyczynie kryzysu.
Ja uważam, że deregulacja nie jest niczym zlym pod warunkiem, ze te banki i fundusze inwestycyjne oraz firmy ubezpieczeniowe poniosłyby koszty swych błędów = upadły bez dotacji opdatnika.
To nauczylyby resztę firm byc ostrożnym.
A prawdziwa i głęboko ukryta - przyczyną kryzysu jest
odejście całkowite od standardu złota - najważniejsza przyczyna!!!!
oraz monopol banku centralnego na druk pieniądza
i samo istnienie bankow centralnych

ocenił(a) film na 9
kuldahar

ee czy ty masz jakiekolwiek pojęcie o ekonomii i bankowości? bo z tego co widać to chyba nie bardzo

ocenił(a) film na 8
Pacman_

Argumenty jakies może...

ocenił(a) film na 10
kuldahar

cały system supremacji bankowo-prawniczej jest zrobiony właśnie po to aby uchylać się od kosztów i odpowiedzialności ...
idąc Twoją retoryką można powiedzieć iż kodeks karny nie byłby potrzebny gdyby ludzie byli uczciwi , i ja się z tym zgadzam ale jest to utopia ... bo wiadomo iż nie będą
parytety kruszcowe pełna zgoda powinny zostać przywrócone

ocenił(a) film na 8
kuldahar

Deregulacja jest także regulacją, bo zawsze są jakieś zasady gry. Brak zasad to też zasady.

kuldahar

Przyczyn kryzysu było co najmniej kilka. Żadna z nich bez wystąpienia pozostałych nie doprowadziłaby do kryzysu.

1. Zacznę od tego, czego w filmie zabrakło. Temat ten w filmie przebłyskiwał, ale nie zostało to powiedziane wprost i pominięto kluczowe informacje. Prezydent Bush Jr wymyślił sobie, że zbuduje dobrobyt Amerykanów. Jako republikanin (w sensie przynależności partyjnej) nie chciał tego zrobić przez rozdawnictwo publicznych pieniędzy, czyli socjal, bo to domena demokratów (w sensie przynależności partyjnej). Dobrobyt miał być zbudowany z kredytów. Wprowadzono takie prawo (jeśli dobrze kojarzę to chodziło o Community Reinvestment Act, ustawa stara ale wielokrotnie nowelizowana), które zmuszało banki do udzielania konkretnego odsetka bardzo ryzykownych kredytów. Jeżeli bank nie udzielił pożyczki biedakowi bez majątku, a był poniżej progu, mógł zostać skutecznie pozwany. Nie wchodząc w szczegóły, część specjalistów wskazuje na ograniczony udział (20-25%) kredytów wynikających z tej ustawy w całej puli kredytów wysokiego ryzyka w okresie poprzedzającym kryzys, ale na pewno to nie pomogło.

2, Udział Fannie Mae i Freddie Mac, spółek w tamtym czasie "prywatnych", ale wypełniających politykę rządu. Zajmowały się skupowaniem i dalszym handlem ryzykownymi kredytami. Nieprawidłowości w ich działaniu zaczęły się jeszcze w roku 1998. Ale ważne jest co innego. Cały system był bardzo złożony, ale kluczowe w tym wszystkim jest to, że banki udzielały kredytów i zaraz się ich pozbywały odsprzedając je dalej. Co to powodowało? Ano banki zgarniały prowizję, a pozbywały się ryzyka związanego z niespłacaniem kredytów, co napędzało chciwość i "drapieżne" wpychanie ludziom kredytów.

3. Kredyty "subprime", czyli takie o zwiększonym ryzyku, do udzielenia których nie potrzebne było zabezpieczenie ich (poza hipoteką). Początkowo były one pomyślane dla ludzi, którzy z różnych przyczyn mają trudności z udokumentowaniem swoich dochodów. Ale z czasem zaczęto ich udzielać osobom NINJA - No Income, No Job, no Assets (brak dochodu, brak pracy, brak majątku) - czyli krótko mówiąc biedakom. Skoro nie mieli majątku ani dochodów, to nie mogli też mieć wkładu własnego (jest o tym wspomniane w filmie w jednym miejscu), w związku z czym jedynym zabezpieczeniem była hipoteka. Tylko, że w momencie pęknięcia bańki na rynku nieruchomości, wartość tychże spadła, co oznacza że dług przewyższał ceny domów. Ale wracam jeszcze do osób NINJA i poprzedniego punktu. Otóż w przypadku normalnego kredytu pracownik banku musi wykonać mnóstwo pracy zanim bank rozpatrzy wniosek o kredyt. Trzeba zebrać od klienta dokumenty, sprawdzić je. W przypadku kredytów "subprime" ten proces jest nieobecny. Oznacza to, że pracownik banku może udzielić więcej takich kredytów niż zwykłych. Poza tym kredyty "subprime", jako te bardziej ryzykowne, były też potencjalnie bardziej dochodowe dla banku, co jeszcze bardziej napędzało chciwość w połączeniu z brakiem odpowiedzialności.

4. Chciwość ludzi, którzy brali te kredyty. O tym się mówi mało albo wcale, ja w każdym razie nie słyszałem. Otóż ludzie, którzy brali kredyty a dobrze wiedzieli, że nie mają z czego ich spłacić też są winni. Jedni naiwnie wierzyli, że ceny nieruchomości będą tylko rosnąć, w związku z czym chcieli zarobić czy to na wynajmie domów, czy to na ich odsprzedaży. Inni kupowali domy dla siebie cynicznie nie mając zamiaru spłacać kredytu. A za całym pomysłem finansowania "american dream" stało retoryczne pytanie "bo kto nie spłaca kredytu hipotecznego?". No w przypadku normalnych kredytów, udzielanych za poręczeniem i z wymaganym wkładem własnym oraz odpowiednimi dochodami, ludzie robią wszystko by je spłacić. A kiedy można dostać kredyt bez wymagań i w każdej chwili po prostu z niego zrezygnować bez konsekwencji, to nagle okazało się, że masa ludzi kredytów nie spłaca.

5. Bańka na rynku nieruchomości. Napędzona została zarówno przez banki, jak i przez rząd oraz chciwych "zwykłych ludzi". W pewnym momencie z jednej strony kredyty przestały być spłacane, a więc banki wyprzedawały nieruchomości, z drugiej strony rynek się nasycił a domy wciąż budowano - nastąpił "kryzys nadprodukcji". Oba aspekty przyczyniły się do gwałtownego spadku cen, a więc zabezpieczenia kredytów.

6. Patologiczna symbioza instytucji finansowych z "agencjami ratingowymi", polegajaca na tym, ze agencje te wystawiały najwyższe oceny dla śmieciowych instrumentów finansowych za pieniądze. Przyczyniło się to do spotęgowania kryzysu oraz rozlania go na cały świat, bo w amerykańskie papiery wartościowe inwestowały fundusze z całego świata, polegając w 100% na wystawionych ocenach. Jest to jedna z głównych przyczyn, dla których kryzys miał tak wielkie konsekwencje.

7. Deregulacja. Nie jestem takim znawcą, żeby wiedzieć co dokładnie zostało "zderegulowane", kiedy i jakie to miało konsekwencje. Ale o jednym powiedziano w filmie, mianowicie o zluzowaniu ograniczeń odnośnie tzw. "dźwigni finansowej", czyli w uproszczeniu stosunku zobowiązań instytucji finansowych do posiadanego majatku. Tylko tutaj widzę jakikolwiek związek z odejściem od parytetu złota. W przypadku waluty opartej na kruszcu, trudniej jest pożyczać pieniądze, które nie istnieją. W przypadku pieniądza fiducjarnego (czyli tego, który teraz funkcjonuje na całym świecie), bank może pożyczyć wielokrotnie więcej niż posiada - nazywa się to "systemem rezerwy częściowej". Co ciekawe (i przerażające), do "rezerwy" wliczają się nie tylko lokaty długoterminowe, ale też te pieniadze, które mamy na ROR-ach, czyli na bieżące wydatki. Ale system rezerwy częściowej funkcjonował też za czasów waluty opartej na kruszcach. Różnica jest taka, że po odejściu od parytetu złota, zniknęły wszelkie hamulce, bo pieniądz stał się tylko zapisem w księdze a później w komputerze (gotówka to tylko ułamek pieniądza który istnieje w obrocie).

8. "Bankowość inwestycyjna", która z bankowością ma niewiele wspólnego, ale słowo "bank" dobrze się kojarzy z bezpieczeństwem. To co oni wyprawiają jest równie zdegenerowane jak współczesna giełda, albo i bardziej. Z jednej strony "instrumenty" finansowe, które służą do tego, by ukryć jaki szajs tam jest schowany (było o tym trochę w filmie). Z drugiej strony działalność stricte hazardowa, czyli tzw. "gra na zwyżki/spadki". Tłumaczę dla niewtajemniczonych. Przychodzi koleś do "banku inwestycyjnego" i mówi tak: "Dzisiaj kilogram miedzi kosztuje 20 zł, chcę obstawić, że za pół roku będzie kosztowała 18 zł.". Facet nie ma żadnej miedzi, on obstawia to jak zmieni się cena. Bank też nie ma miedzi. Ale spisują umowę, która wygląda tak: "Pan X dzisiaj kupuje 1000 ton miedzi, a za 6 miesięcy sprzedaje 1000 ton miedzi i rozliczamy się na podstawie ceny dzisiejszej i tej za 6 miesięcy." Jeżeli zgadł prawidłowo, to zarobi 2 mln zł. Jeżeli cena zamiast spaść podskoczy o 2 zł, to straci 2 mln zł. Ale jeżeli cena podskoczy do 30 zł, to straci 10 mln zł. Wartość umowy to 20 mln zł (cena 1000 ton miedzi w dniu jej spisania), ale pan X wpłaca jako depozyt tylko część tej kwoty (np. 2 mln zł), będącą zabezpieczeniem na wypadek gdyby nie zgadł. To też nazywa się "dźwignią finansową". To "bank" określa wielkość dźwigni, szacując prawdopodobieństwo zmian cen w zadanym okresie. Problem pojawia się, kiedy niespodziewanie ceny jakiegoś towaru drastycznie się zmieniaja, wtedy albo klient nie ma jak zapłacić, albo "bank" staje się niewypłacalny. Coś takiego nastąpiło na rynku instrumentów finansowych z instrumentami opartymi na ryzykownych kredytach. Jak łatwo się domyślić, zwielokrotniło to moc kryzysu o dość duży czynnik (tzn. jeżeli straty na samych kredytach wynosiły ileś tam, to straty na instrumentach pochodnych wynosiły WIELOKROTNIE więcej). Polecam film The Big Short, w którym jest o tym wszystkim mowa. Ale podsumowując, chodzi o to, że "bankowość inwestycyjna" zdegenerowała się całkowicie, podobnie jak giełda, i obecnie służy do "wypłukiwania złota z powietrza" z czego nie może wyniknąć nic dobrego.

9. Spółki akcyjne i opcje menedżerskie. Wiele spółek akcyjnych (zwanych z amerykańska "korporacjami", chociaż to słowo znaczy co innego) jest kierowanych nie przez właściciela, bo takiego nie ma, tylko przez zarządy, rady nadzorcze i powoływanych okresowo dyrektorów. Już samo to powoduje, że rozmywana jest odpowiedzialność finansowa za podejmowane decyzje. Opcje menedżerskie to rodzaj wynagrodzenia dla dyrektorów. Działa to tak, że po wygaśnięciu umowy, ustępujący dyrektor otrzymuje premię w zależności od tego, o ile wzrosła wycena spółki (cena akcji), jak gdyby posiadał wirtualnie pewną pulę akcji. Czasami może nawet dostać pakiet akcji, często trochę akcji a resztę w pieniądzu. Ma to motywować dyrektorów do takich działań, które będą korzystne dla spółki. Tyle teoria, w praktyce przynosi to wiele destruktywnych skutków, co wynika z tego, że taki dyrektor działa tak, aby wycena spółki maksymalnie wzrosła podczas jego kadencji, a potem choćby potop. Stąd między innymi wynikały takie patologie jak księgowanie dopiero co zaciągniętych kredytów jako zyski, wypłacano premie, a po 2-3 latach okazywało się, że to co było zaksięgowane jako mały zysk, w istocie było olbrzymią stratą. Dygresja - opcje menedżerskie i działalność skupiona na krótkim horyzoncie czasowym jest też przyczyną rabunkowej gospodarki, zanieczyszczania środowiska (np. poprzez nielegalne pozbywanie się odpadów), bo kiedy te rzeczy wypłyną na wierzch, to dyrektor będzie już wygrzewał się na drugim końcu świata na jakiejś plaży i żył sobie spokojnie z wypłaconych premii.

10. "Zbyt duzi by upaść". Niestety, od dziesiecioleci trwa proces przejmowania mniejszych podmiotów przez większe. Owszem, pozwala to na obniżenie części kosztów, ale często płacimy za to bardzo wysoką cenę. Utrata jakości, monopolizacja, korupcja i wpływ na rządy. Małe przedsiębiorstwo nie może pozwolić sobie na przekupywanie ministrów czy forsowanie korzystnych dla siebie zmian w prawie, duży już tak. Jak bankrutuje 100 firm zatrudniających po 100 osób każda, to nikogo to nie obchodzi, ale jak ma zbankrutować jedna zatrudniająca 1000 to już się pojawiają głosy o tym, żeby firmę ratować z publicznych pieniędzy. A przecież 100 firm po 100 osób to 10 000 ludzi tracących pracę. I nie podaję tego jako argument za "ratowaniem", a jako przykład obłudy. Dalej, kiedy jedna wielka firma popełni poważny błąd, to skutki są katastrofalne. Kiedy błędy popełniają mali, to skutki są mniej odczuwalne, a w miejsce małego szybko wejdzie ktoś nowy. Te wszystkie olbrzymie instytucje finansowe powinny być już dawno rozbite na mniejsze, ale jak widać władzom albo na tym nie zależy (bo dostają od nich forsę), albo nie są w stanie tego zrobić bo świat finansjery zyskał już byt wielką władzę.

PODSUMOWANIE

Najprawdopodobniej można tu jeszcze coś dodać, o czymś zapomniałem albo nie jestem czegoś świadom. Chcę tylko wskazać, że przyczyn kryzysu było wiele. Wyeliminowanie jednych mogłoby uchronić przed nim, wyeliminowanie innych może nie uchroniłoby całkowicie, ale bardzo ograniczyłoby skutki kryzysu. Gdyby można było ograniczyć skutki o czynnik 10 - zamiast 50 mln ludzi, pracę straciłoby "tylko" 5 mln, straty byłyby liczone w miliardach a nie w bilionach itd., to już byłby jakiś pozytyw. Ale takie gadanie, że "przyczyna jest jedna i ja wiem jaka, a wszyscy inni się mylą" mnie nie przekonuje. Jak ktoś chce tak twierdzić, to wypada podać jakieś argumenty.

Smutne jest tylko to, że za chciwość amerykańskich finansistów zapłacili nie tylko amerykańscy podatnicy, ale w mniejszym lub większym stopniu cały świat.