Meyer musiała być z siebie bardzo dumna, kiedy wymyśliła sposób na romansowy czworokąt i to
w taki sposób, że obściskiwanie się głównej bohaterki z dwoma facetami na przemian jest
zupełnie usprawiedliwione, bo przecież cóż poradzą, że akurat są w jednym ciele? Rewelka.
Otoczka sci-fi jest w filmie jeszcze bardziej pretekstowa niż w książce, służąca za tło to kolejnych
miałkich dramacików, to znowu czułostkowych, naiwnych scen. Aktorzy wyraźnie nie potrafią się
odnaleźć w płaskich postaciach i dialogach, a sami z siebie też rewelacyjni nie są, żeby coś
jednak z tego wykrzesać. Do tego tempo jest rozlazłe, a próby podniesienia napięcia przez latający
w kółko helikopter i jeden pościg samochodowy - żałośnie nieudane.
To już Zmierzch lepiej się oglądało, przynajmniej można było się zdrowo uśmiać.