Na paręnaście osób poznanych w filmie prawdziwe wartości godne przetrwania zdają się
posiadać tylko dwie, z czego jedna to jeszcze dzieciak. Przez ponad dwie godziny starałam się
odpowiedzieć sobie na pytanie, co takiego jest w ludziach, że choć robią wszystko, by
doprowadzić do zagłady samych siebie i planety na której "pasożytują", mimo to przetrwanie
gatunku (w sumie jak u każdego innego zwierzęcia) daje im siłę, by się jeszcze szarpać, żeby
jeszcze trochę pożyć nawet kosztem kogoś lub czegoś innego. Co sprawia, że ludzie mają prawo
przeżyć, a inne gatunki już nie? Co czyni ludzi "nadgatunkiem", "panem świata"?
Film słaby, kolejne romansidło ze stajni Zmierzchu, ale przynajmniej można się zastanowić nad
brakiem sensu ludzkiego życia, także masakry pomaksymalniej nie ma.
"Po co ratować rasę ludzką?"
Żeby cudowni, niepowtarzalni ludzie z krwi i kości pokroju donalda i kaczora mogli pożerować na podatkowym mięsie ;)
A tak poważnie, ludzie sami siebie zniszczą, to nieuniknione patrząc na historię naszego gatunku i ingerencję w naturę oraz skutki eksploatacji planety w przyszłości w końcu zaowocują..
Dobre pytanie, film pomimo sporej ilości absurdów i scen wywołujących facepalm (głównie nieporadnych prób wciągnięcia widza w wątek romansidła, przy czym jak nie jestem zwolennikiem trójkątów, to tutaj był on poprowadzony wyjątkowo beznadziejnie i odpychająco) jest coś, nad czym można bysię zastanowić po seansie.
Z jednej strony, znając autorkę literackiego oryginału, strona "metafizyczna" filmu (zakładam, że taki element istniał w jej zamyśle) zapewne miał ocierać się o reinkarnację, co jest dla mnie nie do przyjęcia. Z kolei dusza, która po tysiącach lat spędzonych w różnych ciałach chce umrzeć to dość klarowne pociskanie ludziom eutanazji (ucieszyłem się, że do tego nie doszło).
Pomijając jednak powyższe nie-smaczki, znalazłem, jak myślę, ciekawe wytłumaczenie na to, dlaczego ta akurat inwazja i ta planeta okazały się 'inne', 'trudniejsze', skąd brał się opór i ostatecznie dlaczego w ogóle warto uratować ludzkość. Otóż w odróżnieniu od istot, które zostały przez tych tam kosmitów zagarnięte wcześniej w historii, ludzie JUŻ mają dusze, co w niektórych, jeżeli nie w sporej części przypadków (pozostali również mogli to kryć, żeby nie wyjść na dziwaków) prowadziło do schizofrenii - pierwotna dusza nie chciała oddać swojego ciała, chyba że zostawała od niego trwale oderwana, tak jak to się dzieje w chwili śmierci.
Odpowiadając na pytanie zawarte w temacie: oczywiście, że ludzkie Dusze są czasami zwichrowane, pokręcone, złe w końcu, ale to Dusze. I dlatego warto uratować ludzkość.
Twoja odpowiedź mnie nie przekonała. Jak dla mnie albo wszystko co żywe ma duszę, albo nic i ludzie nie są tu wyjątkiem. A jeśli już zakładać obecność duszy w ludziach to skąd przekonanie, że istoty, "które zostały przez tych tam kosmitów zagarnięte wcześniej w historii" nie mają dusz?
Wierzę, że posiadanie duszy to właśnie jedyny element odróżniający człowieka od zwierząt, co jest prostą konsekwencją wyznawania przeze mnie wiary katolickiej. Co do pytania, można wysnuć taki wniosek na podstawie niepełnych informacji, tj. poruszając tematykę innych planet nigdzie nie było mowy o tym, żeby tamte istoty sprawiały podobne problemy. Całość trzyma się kupy tylko i wyłącznie w obrębie mojej hipotezy :)