Rozumiem, że jest to ekranizacja i odchodzi się od niektórych scen z książki, ale jeżeli ktoś przeczytał ją to uważam że film mu się nie spodoba tak jak mnie.
Po kilkunastu minutach zastanawiałam się co ja robię w tym kinie i uważam, że zmarnowałam pieniądze :(
Nie mówię, że film był totalną klapą ale mi osobiście się nie podobał.
Komuś się spodoba a komuś nie i tyle wszystkim nie dogodzą :) Ja jednak zostanę wierną fanką książkowej wersji :D
Mam inne zdanie. Książkę czytałam niejednokrotnie, choć ostatnio dwa lata temu i obiektywnie jest to dość dobra ekranizacja. Byłam w kinie ze znajomymi zarówno znającymi książkę, jak i tymi dla których treść był nowa i nie było dość często zadawanych na ekranizacjach pytań "o co chodzi", ani "co przegapiłam, że się zmieniło". Wiadomo, że wyobrażenie bohaterów rożni się od wykreowanego przez aktorów, ale tak jest zawsze, bo nasza wyobraźnia wygrywa z filmem (dlatego książki są lepsze od filmów).
Niedociągnięcia fabularne i uproszczenia nie były moim zdaniem zbyt duże i bardzo fajnie został rozwiązany często zawalany problem narracji pierwszoosobowej z dialogiem wewnętrznym grającym pierwsze skrzypce. Ogromnym plusem jest również muzyka, która współgrała z fabułą i bez niej film by bardzo wiele stracił.
Podsumowując film nie wypadł fatalnie, choć też nie wywołał ogromnego pozytywnego zaskoczenia. Wiedząc, jak w ostatnich czasach są ekranizowane popularne powieści z działu urban fantasy i urban science fiction adresowane do podobnego odbiorcy (bo nie oszukujmy się, wbrew temu co twierdzi autorka Intruz jest adresowany do tej samej grupy, co Zmierzch, tylko po małym podrośnięciu) jestem mile zaskoczona, bo spodziewałam się, że będzie gorzej. A tak spędziłam przyjemnie ponad dwie godziny prawie nie zaważając upływu czasu (prawie nawiązuje do reklam na początku filmu, a nie samego filmu).
Ale jak słuszne zauważyłaś każdy ma swoje zdanie. Ja twierdzę, że nie było tragedii, a zdarzało mi się wychodzić z sal kinowych na adaptacjach. Ja miałam sympatyczną wycieczkę parę lat wstecz do osoby, która otworzyła Intruza wieczorem, a zamknęła rano na okładce i tej wycieczki nie musiała przerywać tłumaczeniem czemu coś się stało, jak to niestety często bywa na ekranizacjach. A film sprawił, że mam ochotę ponownie sięgnąć do Intruza i moich inaczej wykreowanych bohaterów:)
Ja przerwałam oglądanie. Jestem bardzo zła, że ktoś mógł zepsuć tak fajną książkę:/ Denerwowało mnie chociażby to, że częściej musiałam oglądać Diane Kruger jeżdżącą autem/ latającą helikopterem niż główną bohaterkę... Od samego początku nie podobał mi się wybór aktorki grającej Melanie - na podstawie książki wyobrażałam sobie opaloną, ładną, wysportowaną dziewczynę, a nie rudzielca przypominającego bardziej dziecko :( Nie podoba mi się aktorka, która ostatecznie zagrała Wandę, jestem bardzo zawiedziona, spodziewałabym się delikatnej blondynki, a nie nieatrakcyjnej brunetki o topornej twarzy. Nie rozumiem, dlaczego reżyserowi tak trudno chociaż w podobnych kwestiach dochować wierności książce? (zdaję sobie sprawę, że być może to i mało istotne, ale nic nie poradzę na to, że odczuwam pewien niesmak). Nie podoba mi się sam sposób prowadzenia akcji ( i samo jej rozpoczęcie! intro jest dla mnie jakąś pomyłką - gdybym nie czytała książki, mogłabym się pogubić, tak jak moja koleżanka,która chwilami nie do końca wiedziała, o co chodzi. Nie podoba mi się sposób, w jaki przedstawiono dusze (przyznam, że przerwałam oglądanie w połowie filmu, może jeszcze do niego wrócę, na tę chwilę ta połowa wystarczająco mnie zniechęciła) - w książce miały być dobre, bardzo ciekawe było przedstawienie ich świata i funkcjonowania w społeczeństwie, w filmie widziałam tylko pałającą chęcią dopadnięcia ludzi Diane Kruger. Pomyślałam wtedy, że reżyser na siłę próbował wytworzyć fikcyjną sensacyjność i zaznaczyć wojnę między ludźmi i duszami. Po co? Książka ma dość ciekawych wątków, nie trzeba pokazywać non stop pościgu i tropienia ludzi (i tracić na to cenny filmowy czas kosztem najważniejszych wątków książki!!), czego z książki sobie nie przypominam (z tego co pamiętam, za Wandą podążała tylko Łowczyni, po co zatem cała armia dusz?). Moim zdaniem zabrakło STOPNIOWEJ zmiany nastawienia Wandy , co jak dla mnie było bardzo ważne. W filmie ona jakby nagle postanawia pomóc Melanie i jej słucha, a przecież w książce trochę to trwało, występowały dialogi wewnętrzne, projekcja wspomnień (w filmie retrospekcje są nieprzemyślane, pojawiają się nagle, musiałam opowiadać koleżance, co się dzieje!). Za mało było samych dialogów wewnętrznych, przecież to jest jedna z najważniejszych rzeczy ...
Niestety mnie film mocno nie przekonuje (pokusiłabym się o stwierdzenie, że został schrzaniony, nastawiony wyłącznie na sukces kasowy, mocno okrojony, pozbawiony tego, co najfajniejsze :/) - w tym przypadku ekranizacja może, choć oczywiście nie musi, psuć książkę i zniechęcać do jej czytania.
Być może powrócę kiedyś do filmu, na tę chwilę z większą chęcią powróciłabym do książki, która w porównaniu z filmem jest zdecydowanie górą.
Z tego co pamięta, to zaraz po zniknięciu Wagabundy były prowadzone poszukiwania, a złapali Tropicielkę, gdy inni dali sobie spokój, a ona ze swoją zawziętością została, choć mogę się mylić, bo dawno nie czytałam książki. Co do początku filmu, to jakieś wprowadzenie musiało być dla ludzi nie znających uniwersum w którym film się dział. Dobra, dla mnie też było trochę za dużo pościgów za ludźmi, ale to jestem skłonna wybaczyć widząc jak oglądali film moi koledzy, czyli po wyjściu z kina starali się rozstrzygnąć którym modelem lotusa jeździli Tropiciele - książka jest typowo napisana pod kobiety, a do kina chodzą one często z facetami, więc dostali kawałki pościgów, żeby nie siedzieli jak na ekranizacjach innych książek Meyer patrząc na zegarek, bądź wyłapując złośliwe komentarze dziewczyn, które czytały książki, a tak im się nie podobają ekranizacje, że komentując wywołują śmiech męskiej połowy sali