Przystępując do seansu nastawiłem się na strasznego gniota, a to wcale takie złe nie
było… Znaczy się, było ale nie aż tak bardzo. Po prostu: nie taki diabeł straszny jakim go
obsmarowują. Amerykanie zrobili film „ku pokrzepieniu serc” ale w taki sposób by nikogo
nim bezpośrednio nie dotknąć (czyt. islamskich terrorystów). Komu jednak dawać łupnia
tak by się na nich nikt nie obraził? Najbezpieczniej zielonym z kosmosu.
Tak na poważnie, to cała ta inwazja obcych na Los Angeles – i cały świat jednocześnie -
to nic innego jak obraz współczesnych konfliktów z terroryzmem. Po oczach wręcz bije
propagandowy ton dzieła a kto tego nie zauważa, to albo nie chce albo jest kompletnie
ślepy. Bo czym (kim?) jak nie obcymi wdzierającymi się do Stanów Zjednoczonych, w
celach tylko sobie znanych, są terroryści którzy uderzyli pamiętnego 11 września 2001r.
Kim jak nie sterowanymi zdalnie bezosobowymi stworami są – analogicznie -
zamachowcy samobójcy? Do tego dochodzą i inne fakty zaczerpnięte z realnych
wydarzeń jak przykładowo niczemu niewinni cywile, którzy bezsensownie giną, ale w
filmie dodatkowo potrafią to zrobić dla sprawy(?). No i na koniec żołnierze - kwiat narodu
amerykańskiego - odważni i poświęcający się zarówno dla kraju (a jakże!) jak i dla
kolegów. Wszyscy o złotym sercu i z żelaznymi zasadami. Jeden za wszystkich, wszyscy
za jednego i temu podobne bzdury. Papka uwielbiana i z radością spożywana przez
amerykańskiego masowego widza. To wszystko powyżej oraz parę innych drobnych
rzeczy połączonych w jedno daje nam wyraźny obraz sprawnie działającej maszynki do
ogłupiania widzów. W moim odczuciu jednak reżyserowi udało się wyważyć natężenie
głupoty dzięki czemu film nie przekracza granicy przyswajalnego kiczu.
Mają rację przeciwnicy filmu, że jest nadmierny patos, jest niepotrzebna ckliwość,
nierealne sytuacje, głupie dialogi i sztywne aktorstwo… Tak, to wszystko znajdziemy w
filmie, to prawda. Jednakże tego rodzaju obrazy takim właśnie stylem się karmią. Poza
tym powiem szczerze, że znalazłoby się kilka większych gniotów ocenianych, z
niewiadomych przyczyn, o wiele lepiej. Pomimo wszystkich swoich wad film się może
podobać chociażby z tego powodu, że ma bardzo dobre tempo, w sumie zadowalające
efekty specjalne, no i jest Aaron Eckhart. To prawda, że jego postać jest trochę
drewniana a patetyczność niektórych wypowiadanych przez niego kwestii wywołuje
uśmieszek politowania na ustach, ale jednak co klasa aktorska, to klasa (szkoda, że
schematyczność postaci nie pozwoliła mu w pełni rozwinąć skrzydeł).
Podsumowując przytoczę końcową scenę, która w wymowie może służy Amerykanom za
swoiste podtrzymywanie się na duchu w obliczu niekończącej się wojny z terroryzmem:
nie wygraliśmy wojny ale nasi dzielni chłopcy nadszarpnęli znacznie siły wroga i dalej
bez wytchnienia idą kopać im tyłki… Czy ta naiwność Amerykanów nie jest rozbrajająca?