Stwierdzenie, że polska komedia od ładnych paru lat przeżywa kryzys a ostatnio wręcz ryje po ziemi nie jest specjalnie odkrywcze i nie dziwi już chyba nikogo (a najmniej miłośników tego gatunku takich jak na przykład ja). Niemniej, żyją jeszcze w tym kraju i kręcą komedie ludzie którzy to po prostu potrafią. Z tych czynnych zawodowo zostało ich właściwie trzech, panowie Machulski, Saromonowicz i Koterski. Ten pierwszy w ostatniej dekadzie ewidentne wpadki miał tylko dwie (moim zdaniem jedynie ostatnia „Kołysanka” i „Pieniądze to nie wszystko”), dwóch ostatnich praktycznie wcale z tą różnicą, że pan Koterski stworzył w tym czasie ledwie dwa filmy (w tym jeden raczej dramat niż komedie) a Saromonowicz jako scenarzysta i reżyser kilka. Przed obejrzeniem jego ostatniej produkcji doszły mnie słuchy o głosach rozczarowania względem tego dzieła, niemniej przed obejrzeniem poprzedniej („Idealny facet dla mojej dziewczyny”) też, a film w miarę mi się podobał. Nie był to poziom ”Pół serio”, „Ciała”, „Testosteronu” czy „Lejdis”, ale dało się go obejrzeć i trafiły się przy tej okazji trzy, cztery szczere salwy śmiechu i kilka niewymuszonych uśmiechów. Jak na obecny poziom polskiej komedii to naprawdę nieźle. W związku z powyższym zasiadłem spokojnie przed TV i wyluzowany otworzyłem piwo. Po dwóch godzinach spędzonych przed ekranem jeszcze przez kilka dni nie mogłem wyjść z szoku, a pytanie które cisnęło się bezustannie na usta brzmiało „rany boskie, co to było?”. Naprawdę, nie pamiętam aby ostatnio jakiś film aż tak mnie rozczarował. Po spłodzeniu w swej karierze kilku filmów zarówno bardziej ambitnych w przekazie („Pół serio”, „Ciało”) jak i o bardziej pospolitym typie dowcipu (reszta) które łączyły właściwie dwie rzeczy, to że opowiadały sensowne historie i były najzwyczajniej w świecie śmieszne, panu Saromonowiczowi udało się nakręcić klasyczną polską komedię drugiej połowy poprzedniej dekady. Cechuje się ona niespójnym, idiotycznym i najzwyczajniej w świecie nieudanym scenariuszem i przede wszystkim deficytem dowcipu skutkującym totalną nudą. Naprawdę byłem w szoku jak temu utalentowanemu twórcy udało się napisać i nakręcić takiego gniota? Fabuła przekombinowana, nieciekawa i nie trzymająca się większego sensu. Niemal kompletny deficyt dowcipu którym zazwyczaj obficie ociekały poprzednie filmy (bodajże dwukrotnie to dzieło wprawiło moje kąciki ust do subtelnej zmiany pozycji). Aktorsko dzielnie walczył pan Mecwaldowski ale w przypadku tego tekstu była to raczej walka z wiatrakami. Reszta albo była drewniana do bólu (na przykład panie Hirsch i Kluźniak które dzielnie, bezustannie dawały dowody, iż są w stanie położyć każdy tekst dający jakąkolwiek nadzieje na uśmiech) albo nie miała co grać i przeszła bez echa. Ten filmowy aspekt różnił w ogóle ten film od kilku poprzednich. Dlaczego tym razem zabrakło na ekranie takich aktorskich nazwisk jak Stenka, Wrocławski, Więckiewicz czy Szyc? Może przeczytali scenariusz. Naprawdę zmarnowane prawie dwie godziny życia (piwa nie wspomnę). Biorąc pod uwagę obecną formę polskiej komedii w sumie nie dziwi, niemniej były od tego wyjątki, nawet jeżeli się potykały, a pan Saromonowicz do nich należał. Dramat sytuacji nie polega na tym, że potknął się twórca jak dotąd mnie nie zawodzący ale na skali jego potknięcia. Nie było to potknięcie w stylu ostatniego filmu Machulskiego („Kołysanka”) który miał spójny scenariusz i jakiś pomysł ale był po prostu mało śmieszny. Najzwyczajniej w świecie uznanemu mistrzowi komedii po prostu nie wyszedł i tyle. Tutaj była totalna gleba i wyłożenie się na całej długości. O ile nie lubię popadać w skrajność to po raz pierwszy od jakiegoś czasu rozważałem danie temu filmowi „jedynkę”. Szukając przyczyn tej wtopy przez naprawdę duże W, słysząc o rozstaniu z panem Koneckim, zagłębiłem się w twórców scenariusza i ku mojemu zdziwieniu okazało się, iż to ta sama para która spłodziła tekst do „Lejdis”. Podsumowując, logiczny ratunek wyjaśniający tą porażkę nie ma prawa nadejść. Szkoda, bo to ostatni twórca komedii na którego filmy szedłem bez niepokoju w sercu. Po tym co zobaczyłem teraz ciężko mi będzie przemóc się do zobaczenia jego kolejnego filmu, gdyż skala rozczarowania jest zbyt duża. Naprawdę szkoda, 2/10