PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=539270}

Jak zostać królem

The King's Speech
2010
7,8 329 tys. ocen
7,8 10 1 328854
7,1 81 krytyków
Jak zostać królem
powrót do forum filmu Jak zostać królem

Rok 2008 zapamiętałem jako nietypowy dla niektórych znanych i najbardziej przeze mnie lubianych reżyserów.
Zrealizowali oni wtedy filmy odmienne klimatycznie od swoich typowych dokonań. Zwykle mroczny Fincher nakręcił
melancholijną i przepiękną opowieść o mężczyźnie, który zamiast starzeć się, młodniał („Ciekawy przypadek
Benjamina Buttona”). Zakręcony i nieprzewidywalny Aronofsky opowiedział zwyczajną historię zapaśnika, który z
chorym sercem chciał po raz ostatni pojawić się na ringu („Zapaśnik”). Rok 2011 upływa natomiast pod znakiem
filmów, które teoretycznie nie mogły się udać, bo snują one nie filmowe historie, teoretycznie za małe na kinowy
ekran. Robią to jednak w nieprawdopodobnie pasjonujący i wciągający sposób, udowadniając, że każdy temat na
film jest dobry, o ile ma się pomysł na jego przedstawienie. Fincher pokazał powstanie Facebooka w "The Social
Network" jakby był to sądowy thriller, Aronofsky obserwował natomiast w „Czarnym łabędziu” wpadającą w obłęd
perfekcji baletnicę, która za wszelką cenę przygotowuje się do "Jeziora łabędziego". Tom Hooper w swoim obrazie
pokazał nam natomiast przyszłego króla, którego największym i najstraszliwszym przeciwnikiem jest... mikrofon, do
którego będzie musiał przemawiać podczas swojego panowania. Książę jąka się od dzieciństwa i nie potrafi jednym
tchem wypowiedzieć pełnego zdania, a czasy jakie się zbliżają, wymagają od niego by był świetnym, porywającym
wręcz mówcą...

Książę Albert za namową swojej żony zaczyna więc chadzać do Lionela Louge'a, specjalisty od wymowy, który
wyznaje dość kontrowersyjne i nietypowe metody leczenia. Ponieważ wszyscy dotychczasowi logopedzi, u których
bywał przyszły król, byli bezsilni wobec jego przypadłości, Louge jest dla niego ostatnią deską ratunku. Początki
współpracy są oczywiście dość kłopotliwe. Lionel za nic ma bowiem dworską etykietę, swój gabinet traktuje jak
królestwo, w którym obowiązują wyłącznie jego zasady, zrównujące go, zwykłego Australijczyka, z brytyjskim księciem.
Zwraca się do Alberta po imieniu, co gorsza zdrobniale "Bertie", co dozwolone jest jedynie najbliższej rodzinie,
wypytuje o sprawy prywatne, dzieciństwo, w którym szuka przyczyn wady wymowy księcia. Albert początkowo
niechętny temu zuchwałemu zachowaniu, nie mogąc jednak zaprzeczyć, iż metody terapeuty faktycznie przynoszą
konkretne rezultaty, zaczyna coraz chętniej z nim ćwiczyć. Mężczyźni rozluźniają twarze, turlają się po podłodze, ćwiczą
łamańce językowe, śpiewają, a nawet klną na całego, byleby tylko książę mógł pokonać swoją największą słabość.
O dziwo ta teoretycznie nieciekawa walka o płynną mowę, jest naprawdę wciągająca, chwilami rozbrajająco zabawna
i nie sprawia wrażenia błahostki. Bardzo szybko zaczynamy przejmować się razem z rodziną Alberta jego
przypadłością, kibicować mu w terapii i martwić się, gdy opanowuje go stres i blokada mowy powraca jak fatum.

Z całą pewnością nie byłoby tego filmu, gdyby nie fantastyczni aktorzy, który fenomenalnie wcielili się w swoje role.
Nic dziwnego, że posypało się tyle nagród i nominacji, bo stworzyli niesamowite kreacje. Colin Firth jako książę
Albert jest wprost niebywały. Silny, zdecydowany, ale jednocześnie przytłumiony przez swoją rodzinę i wadę wymowy,
z którą walczy od wielu już lat i nie może jej wciąż pokonać. Naprawdę czapki z głów, bo to co wyczynia na ekranie
jest niezwykłe. Gdy denerwuje się podczas terapii, gdy nie może przebrnąć przez kolejne publiczne przemówienia,
gdy zdaje sobie sprawę kim wkrótce zostanie, za każdym razem jest po prostu perfekcyjny. Nikt tak jak on nie
zagrałby tej roli. Ale zauważalny (choć nie przyćmiewający ani przez moment Firtha) jest również Geoffrey Rush, czyli
pomagający księciu Lionel. Człowiek niesamowicie sympatyczny, współczujący, zdecydowany i cholernie dowcipny,
który nie tylko pomoże przyszłemu królowi przebrnąć bez zająknięcia przez radiowe wystąpienia, ale także stanie się
jego serdecznym przyjacielem. Świetna rola. Co ważne Firth i Rush bezbłędnie ze sobą współpracują, tworzą
niesamowity duet, który ożywia cały film, dodaje mu rumieńców i energii. Perfekcyjnie uzupełniają się, nie
przyćmiewają siebie nawzajem, wyciągając ze swoich wspólnych dialogów ile się tylko da, a nawet jeszcze więcej.
W tle, choć bardzo zauważalnym, pojawia się jeszcze Helena Bohnam Carter w przecudnie normalnej roli,
wspierającej i kochanej żony Alberta. Dobrze jest wreszcie zobaczyć tę aktorkę, grającą tak zrównoważoną
bohaterkę.

Można się oczywiście przyczepić, że "Jak zostać królem" jest filmem skrojonym pod Oscary. Chwilami jest nierówny,
przewidywalny, za bardzo zwalniający tempo. Nie porywa w nim reżyseria i tylko dzięki fantastycznym aktorom i
świetnym dialogom ogląda się go tak dobrze. Z pewnością gdyby na miejscu Hoopera zasiadł ktoś z większym
doświadczeniem, film ten porywałby znacznie bardziej niż teraz. Ale jednocześnie przy wszystkich swoich wadach,
"Jak zostać królem" jest tak niezwykle sympatycznym, tak miłym i optymistycznym obrazem, że na te kilka
niedociągnięć można spokojnie przymknąć oko i delektować się każdą kolejną minutą, wsłuchiwać się w wyborne,
inteligentne i momentami zabójczo zabawne dialogi, które wynoszą ten film na trochę wyższy poziom. Przy dwóch
scenach aż popłakałem się ze śmiechu: pierwsza to przeklinanie podczas terapii (scena przez którą obraz Hoopera
w USA otrzymał wyższą kategorię wiekową, bo wielokrotnie pada w niej niecenzuralne słowo na f...), oraz druga gdy
król ma tylko 40 minut na przygotowanie się do przemówienia i w panice wykorzystuje naraz wszystkie poznane
dotychczas techniki. Podsumowując. „Jak zostać królem” to bardzo sympatyczna, chwilami całkiem wzruszająca
historia rodzącej się przyjaźni pomiędzy królem i jego terapeutą, a także fantastycznie zagrana opowieść o
pokonywaniu swoich słabości, którą naprawdę warto obejrzeć. Nawet jeśli nie jest to (a dla mnie z pewnością nie
jest) najlepszy film roku.

8/10