Już dawno nie oglądałem filmu, przy którym miałbym takie ambiwalentne odczucia - z jednej strony są tu mega sceny po prostu 10 na 10, z drugiej strony scenariusz jest napisany, jakby ktoś miał strumień świadomości.
Dużo tu niefajnych absurdów i niekonsekwencji. Wiele ważnych wątków jest pozostawionych otwartych, a potem znikają. Jak na przykład wątek matki głównej bohaterki, który potem przepada, przez co mamy wrażenie, że za chwilę wróci w jakiejś ważnej scenie, czy wątki związane z Reginą Hall - ona się pojawia, a potem przepada bez śladu. Z kolei z kapelusza pojawiają się tu kompletni randomy, którzy nagle okazują się super istotni dla fabuły, jak ten płatny zabójca, który załatwia wszystkich, żeby uwolnić bohaterkę.
Na pewno nie można za wiele myśleć podczas seansu - na przykład na czym miała polegać ta ich rewolucja? Z filmu wynika tylko, że chcieli mieć strefę Schengen z krajami Ameryki Łacińskiej i legalną aborcję (tak jakby w Stanach był z tym problem).
Od strony politycznej film z pewnością w przyszłości będzie fajnym materiałem źródłowym dla socjologów. Mamy tu dzielnych terrorystów - bez obaw, są trochę jak w LEGO The Movie, nikogo nie zabijają, no może poza jednym gościem, który naprawdę się o to prosił. Z kolei Stany Zjednoczone rządzone są z tylnego siedzenia przez nazistów z Ku Klux Klanu.
Tak jak w latach 50. konserwatyści mieli paranoję na punkcie komunistów, tak dzisiaj widzimy po stronie liberalnej odwrócenie (po prostu odwrócony gwałt :D - sucharek dla tych, co film widzieli). Może to jest jakaś reakcja na drugą kadencję Trumpa...
Mam też trochę zastrzeżeń do prowadzenia aktorów - wszyscy grają w ten sposób, błagający przynajmniej o nominację. Weźmy na warsztat pierwszą scenę, gdzie DiCaprio rozmawia z córką - zostali poprowadzeni strasznie na przesadzie. Maluje się tu obraz ojca-wariata. Teraz zastanówmy się, czy gdyby zagrali tę scenę łagodniej, w wersji soft comedy - coś w stylu Willa Ferrella, czyli zatroskanego ojca-ciapy zamiast ojca-paranoika. Czy nie mielibyśmy więcej pola, by skupić się na ich relacji?
No ale wtedy nie można by było sobie tak poaktorzyć pod statuetki.
Irytujące może być też to wybielanie. Przecież oglądamy terrorystów, ale są tak przedstawieni, żebyśmy od początku do końca mieli pewność, że są dobrzy. Nie zobaczymy tu takiej obiektywnej kamery jak w innych filmach z DiCaprio, gdzie reżyser nie bał się pokazywać głównych bohaterów robiących złe rzeczy bez ich usprawiedliwiania.
Oczywiście, tak jak wspomniałem na początku, jest tu wiele fenomenalnych motywów, jak finałowa konfrontacja córki z bandziorem. Czy interesująca muzyka (chociaż motyw był powtarzany zbyt często). Nietuzinkowy montaż. Nawet aktorzy, choć grają na przesadzie, to są to tak wybitne nazwiska, że i tak ogląda się ich niezwykle przyjemnie.
Moja ocena to: 7.5/10
nie do końca się zgodzę, że jest tu dużo niekonsekwencji. Co najwyżej możesz mieć zastrzeżenia do świadomych decyzji kreatywnych. Np. matka znika w oczywisty sposób: zdradza, a jedyne życie jakie jej zostaje to te, od którego uciekła już raz od córki. Więc co jej zostaje? Tylko dalsza ucieczka. Potem starsza i mądrzejsza, ale pełna winy, "wraca" do fabuły w formie koncyliacyjnego listu. Ten zabójca, o którym wspominasz, pojawia się przecież też wcześniej, to on znajduje po 16 latach członka F75, którego kolejna zdrada umożliwia obławę na głównych bohaterów.
Nie do końca zgadzam się też, że film wybiela rewolucjonistów/terrorystów. W pierwszym akcie filmu dosłownie pokazuje ich jako nieodpowiedzialnych ideologów, uzależnionych od adrenaliny. W filmie powracają cały czas motywy, jak za ich działania konsekwencje ponoszą ich dzieci. ile jest tu postacie, które łamią się i sypia swoich towarzyszy. W środku filmu masz też dość długą sekwencję, w której równolegle rewolucjoniście kłócą się o hasło i podręcznik konspiracji, kiedy równolegle prawdziwie przydatne działania powstają oddolnie i organicznie na poziomie represjonowanych społeczności.
I jeszcze jedna uwaga, ten film to luźna adaptacja książki z 1990 roku, opisującej klimat lat ameryki lat '80 i zeszłych w niej zmian od bojowych lat 60tych. Film jest uwspółcześniony, ale widać tu jakąś tematyczna konsekwencję różnych autorów tworzących w różnych dekadach, która jednak skądś się bierze.
A i paranoja na punkcie komunistów trwała co najmniej do zakończenia zimnej wojny kilka dekad później, i nie była tylko domena konserwatystów.
Brakuje tutaj world-buildingu (co dały akcje France 75 po piętnastu latach?), postacie są dosyć jednowymiarowe i jest zbyt dużo przekleństw.
Nie zgodzę się jednak z tym, że film wybiela terroryzm. Ja już od samego początku oceniałem realizowane przez France 75 metody za złe. Opieranie działań na przemocy, agresji i strachu sprawia jedynie, że ludzie pragną pozbyć się przestępców. Zresztą sam film pokazuje, że ruchy rewolucyjne to nic miłego - pedantyzm w zapamiętaniu konspiracyjnych haseł, wszechobecna paranoja oraz nieustanna zdrada własnych towarzyszy broni.
Najgorszej reprezentowała to jednak postać Perfidii, która sprawiała wrażenie seksualnej dewiantki uzależnionej od adrenaliny, która miała za nic branie na siebie odpowiedzialności czy dbanie o przyszłość następnych pokoleń. W sumie to niczym nie różniła się od zwykłych najemników.
Tak, ewidentnie ruch rewolucyjny to nic dobrego, reżyser dobitnie to pokazał, szczególnie na przykładzie Perfidii.
Dla mnie to troche wariacja jak u Tarantino,choc jego styl uwielbiam tak tu srednio zagralo to.Oprocz tego nachalny przekaz polityczny celujacy w strone prawicy popadajacy w konccowce w banal.
Też mi się skojarzyło z Tarantino w kombinacji z braćmi Cohen (sceny z Christmas Adventures Club)