staruszek Matheson dożył czasów kiedy prawdopodobnie jego najlepsza książka została zekranizowana przez pysznych i głupawych Amerykańców. Mówie oczywiście o najnowszej adaptacji, gdyż poprzednie nie były kojarzone bezpośrednio z dziełem Amerykanina. I tak oto otrzymaliśmy wysokobudżetowy dramat (a może i tragedie?!), któremu klimatu starcza zaledwie na 3 pierwsze kwadranse. Ciekawy początek, niezle skrecone retrospekcje, scenka w sklepie (dosc banalna ale jakze wyrazista), naciagany ale milo sie ogladajacy watek z polowaniami no i pupil glownego bohatera ktory nie drazni widza. Wszystko pieknie, ladnie do momentu "smierci" Sam'a. Scenka jest naprawde dobrze zagrana przez Will'a ale wszystko po niej (poza kolejna scena w sklepie "please, say hello to me" to jakas farsa. Willi zapier**la na zlamanie karku chcac sie zabic -->> ok. ale tu nagle ratuje go jakas dupa (pierwszy banal, w ostatnim momencie przychodzi ratunek dla bohatera... jakie to ograne do granic). Ale to za malo tworca. Dłużyzna ze Shrekiem, porównanie syna kobitki do jego wlasnego dziecka (banal nr 2 i 3) po czym gadka, że Bóg ma nas w dupie (banał nr 4). Nastepnie sekwencja ataku i "pokazowe" efekty specjalne (to moge uznac za banal nr 5, choc gdybym chcial sie rozmieniac na drobne znalazlbym wiecej argumentow). ALE to co dzieje sie na samym koncu to juz szczyt. Scena z motylem - musze przyznac rewelacyjna i nawiazanie do MAtrixa (tam byl bialy krolik, tu motyl). Wszystko psuje... nie, nie, nie psuje, a raczej pierdoli bohaterska smierc Willa... BANAŁ nr 6 i niestety najwiekszy, ktory cokolwiek dzialo by sie w calym filmie psuje caloksztalt. Ostatnia sekwencja niczym z 28 dni pozniej o ostatniej kolonii itp. itd. Oby to nie była zapowiedz drugiej czesci.
Podsumowujac, film przetlumaczony na amerykanskiego z Burgera z kotletem (Wille, ktory mimo wszystko zagral niezle) w roli glownej. Do tego marny serek w postaci efektow i choreografii (ta byla piekna ale za taka kase!!!) i smaczny ogoreczek w postaci psa Sama. Nawiazanie do zarcia jakze trafne, przeciez mamy swieta. Filmu nie polecam, mozna obejrzec jak komus sie nudzi, dla mnie bez watpienia byl to czas stracone.
3/10
Coż mogę rzec - zgadzam się z większością Twoich argumentów. W swoim temacie napisałem już dlaczego uważam ten film za marną ekranizację książki więc nie będę się powtarzał. Dodam jedynie, że gdyby zakończenie filmu było podobne do książkowego (SPOILER: dla nie wtajemniczonych - jedyną "żywą" osobą którą bohater książki poznaje w jej końcówce jest kobieta, która jest również zarażona i jest przedstawicielką nowej, zmutowanej rasy rozumnych wampirów, przez których bohater zostaje w końcu schwytany) film pozostawiałby po sobie wrażenie lepsze o conajmniej klasę.
ocena 8.31 jest bardzo wysoka, ale narazie film oglądali napaleńcy. gdy trafi do polskich kin ocena spadnie, bo zobacza go w miare obiektywni kinomani. osobiscie nie dalbym mu nawet 5.
"osobiscie nie dalbym mu nawet 5"
Dlatego ja dalem mu "4" co oznacza po prostu "ponizej oczekiwan". Aczkolwiek sadze, ze jest to ocena nieco zawyzona jesli oceniac film jako ekranizacje. Choc z drugiej strony nawet gdyby film nie byl ekranizacja wysokiej oceny bym mu nie dal - po prostu nie ma tu zbytnio sie czym "podniecac" - kolejne "dzielo" o ktorym malo kto bedzie pamietal za pare lat.