Spodziewalam się czegoś, a było nic. Wątek miłosny...ech. Nudny. Fabuła marna. Przyjemna kreacja istot z Barsoom, słodki marsjański psiaczek - poza tym nic :) Ogólem - chccieli zrobić Gwiezdne wojny, ale im nie wyszło :)
Oj tam, oj tam, nie było tak źle. Co prawda rewelacja z tego żadna, ale dwójka to chyba zbyt surowa ocena. A przynajmniej w mojej opinii. Nie wiem czy twórcy mieli na celu zrobienie kolejnych "Gwiezdnych Wojen". Mi ten film bardziej przypomina mieszankę s-f i fantasy. Do fabuły generalnie nie mam zastrzeżeń, nie nudziło mi się w czasie oglądania. Istoty z Marsa całkiem ciekawe (piesek owszem też:). W filmie najbardziej nie podobały mi się niektóre sceny walk (np. ta w której Carter wycina w pień niemalże całą armię Tarków). Wg mnie zbyt przesadzone nawet jak na bajeczkę.
Co do walk, to najbardziej rozwaliło mnie, gdy rzucił wyzwanie przywódcy (na arenie). Spodziewałam się wielkiej walki, a tu jeden cios :)
Dokładnie. Mnie też to rozwaliło. Wydawało się, że taki twardziel z tego przywódcy (nie pamiętam jego imienia), a tu takie coś. Nie przyłożyli się do tego.
Właśnie. Ich - że tak powiem - znajomość była przednim wątkiem, więć raczej spodziewałam się spektakularnej walki ;)
Fabuła rzeczywiście nie jest mocną stroną tego filmu. Choć to akurat problem większości dzisiejszych filmów. Stawia się przede wszystkim na efekty specjalne, wybuchy, strzelaniny. A to wszystko w obowiązkowym już dziś 3D. Ogółem stronę fabularną jeszcze jakoś przetrawiłem. Jednak niektóre pomysły nie przypadły mi do gustu. Np. te wyskoki Cartera. Rozumiem że na Marsie panowały inne warunki (słabsza grawitacja) ale żeby główny bohater skakał na 50 metrów wzwyż i ,bez żadnych konsekwencji dla swojego zdrowia, spadał na glebę to już gruba przesada.
Ja naprawdę nie przepadam za 3D. Bolą mnie od tego oczy i zawsze wybieram się na filmy w wersji 2D. Jeżeli tworzą film tylko po to, by ładnie wyglądał w okularach - no to to jest dosyć przykre... Myślałam, że podobnie będzie z Avatarem, ale w wersji 2D jest równie świetny, co i w trójwymiarze, bo prócz efektów, ma pomysł i fabułę.
Co do skoków.... sama księżniczka mówiła, że chodzi o jakąś gęstość kości... nie dość, że nauczył się poprawnie chodzić jeszcze w tej samej scenie (co prawdopodobnie wymagało by ogromnego wysiłku, albo nie byłoby wręcz możliwe), to jeszcze nosił tę swoją księżniczkę na rękach, która "wychowana" w tej grawitacji, zapewne ważyła od niego sporo, sporo, sporo więcej... :P
Widzę że, temat się rozwinął że hoho ;) A nie było mnie tutaj tylko przez chwilę. Faktycznie w filmie jest mowa o odmiennej gęstości kości, tak jak mówisz. Szczerze powiedziawszy to tak sobie myślę, że inna grawitacja przyczyniłaby się również do innego wyglądu mieszkańców Marsa, a już na pewno ich wzrostu w porównaniu do Ziemian. Jeśli więc grawitacja na (filmowym)Marsie jest mniejsza od Ziemskiej to jego mieszkańcy powinni być wyżsi od nas. Ale księżniczka wyższa od Cartera? To by nie przeszło. To mogło się udać tylko w Avatarze ;) (a propos Avatar super film o wiele lepszy od Cartera).
Tak, masz dużo racji z tym wzrostem, chociaż kto wie, czy to dzięki tej gęstości kości ich wzrost jest równy Ziemianom? Chociaż patrząc na innych mieszkańców Marsa, którzy są w filmie wysocy, mają długie kończyny i poruszają się zupełnie tak samo, jak i księżniczka, to i "tamtejsi ludzie" powinni być podobnej budowy.
A tak, "Avatar" świetny, gdy tylko go obejrzę, nie potrafię usnąć przez pół nocy z wrażenia :D
No właśnie. Tak czy inaczej John Carter żadnym arcydziełem nie jest, ale raz obejrzeć można. Rozumiem więc, że często oglądasz Avatara. Ja dotąd dwa razy go widziałem. Muszę znowu go sobie obejrzeć. Może razem z mamą bo ona też uwielbia ten film :)
Moja mama nie lubi takich filmów, ale właśnie niedawno dałam ojcu do obejrzenia i jestem szalenie ciekawa jego opinii :)
U mnie właśnie na odwrót. Mama podobnie jak ja lubi filmy s-f, przygodowe itp. Tata natomiast nie cierpi tego typu produkcji i mówi że to pierdoły ;)
A widzisz. Więcej mam wspólnego z tatą - jeżeli chodzi o filmy, jak i o książki i wiele innych spraw ;). Ale z mamą też lubię oglądać, chociaż zazwyczaj są to dramaty, typu "Lista Schindlera", ale i książkami czasami się wymieniamy :)
U nas w domu, ja czytam najwięcej. Po mnie mama. Tyle że mama najbardziej lubi książki przygodowe lub takie traktujące o tajemnicach przeszłości - Deineken i te sprawy. Ja mam trochę szerszy wachlarz zainteresowań, gdyż lubię także książki historyczne. Tak przy okazji, John Carter też powstał na podstawie jakiejś książki, prawda? Z dramatami to u mnie różnie. "Listę Schindlera" widziałem tylko raz. Średni jak dla mnie, choć ogólnie lubię filmy Spilberga. Z takich rasowych dramatów najbardziej podobała mi się "Filadelfia", choć pewnie znalazłoby się więcej fajnych hitów, które nie przychodzą mi teraz na myśl :)
U mnie w domu też najwięcej czytam ja, być może dlatego, że ja mam na to czas, a oni nie. No i poza tym chodzę na mnóstwo, nudnych wykładów, gdzie bez książek nie da się usiedzieć ;). Jeżeli chodzi o książki, lubię fantasy, przygodowe i obyczajówki - może dogadałabym się z Twoją mamą? :) Lubie dramaty! "Filadelfia", "Pianista", "Lista Schindlera" czy np. "A.I. Sztuczna Inteligencja" (dramat sf) to geniusze!
Ktoś już w tym temacie pisał, że John Carter jest na podstawie książki.
Książka na podstawie której powstał film może być całkiem niezła. Zresztą chyba w większości wypadków książkowy pierwowzór jest znacznie lepszy od wersji ekranowej.
Rzeczywiście książki zazwyczaj są lepsze od ekranizacji... Chociaż jest jeden film - jeden jedyny jak do tej pory! - który podobał mi się bardziej, niż książka - Fight Club.
A pierwowzór Johna Cartera może byc ciekawy. W Internecie znalazłam: „John Carter” powstał na podstawie powieści Edgara Rice Burroughsa, którego twórczość za inspirację uważali twórcy „Gwiezdnych wojen” i „Avatara”.
Tym chętniej przeczytam kiedyś jakąś książkę tego pisarza :) Jeśli jego proza była inspiracją dla takich hitów, to warto przyjrzeć się jej bliżej. Ja również mam jeden ulubiony film, który spodobał mi się bardziej od książki. Mam na myśli "Skazanych na Shawshank". Film o którym słyszałem od dawna, ale jakoś nie mogłem zabrać się do jego obejrzenia. Myślałem, że będzie strasznie nudny, no bo co ciekawego może zawierać w sobie historia faceta, który przez wiele lat przebywa w więzieniu. Kiedy jednak pewnego razu kolega pożyczył mi ten film, to zrozumiałem w jakim błędzie tkwiłem ;) Bardzo mi się spodobał i wcale nie był taki nudny. Później przeczytałem książkę Stephena Kinga pod tym samym tytułem i doszedłem do wniosku, że wersja ekranowa spodobała mi się bardziej od książkowej. Choć twórczość Kinga bardzo sobie cenię i lubię jego powieści. Historia opowiedziana w filmie została jednak przedstawiona wg mnie z większym rozmachem, poruszono więcej wątków.
"Skazani na Shawshank" oglądałam, ale nie czytałam książki, chociaż też lubię Kinga ( Seria "Mroczna Wieża" jego autorstwa to mistrzostwo). Świetny film, muszę sięgnąć po książkę i przekonać się, co bardziej będzie mi się podobało :)
Dokładnie tak! Wybiorę się do biblioteki, gdy tylko zaliczę wszystkie egzaminy (tudzież poprawki :P).
A co studiujesz, jeśli to nie tajemnica? Życzę powodzenia w zdawaniu egzaminów. Ja zresztą też mam chwilowo przerwę w czytaniu ;)
Nie dziękuję :P studiuję bezrobocie. Znaczy się dziennikarstwo :) Dlaczego masz przerwę w czytaniu, jeżeli to nie tajemnica? ;)
Z pracą faktycznie ciężko jest. Ja ukończyłem historię i nie wykonuję zawodu związanego z moim wykształceniem :) Mam chwilową przerwę w czytaniu, gdyż uczę się na egzaminy do policji. No cóż, trzeba szukać lepszej pracy ;)
Widzisz, ty nie masz pracy po historii, więc ja nie mam o czym marzyć! Ale przynajmniej podobają mi się te studia, to chyba też ważne. Ciężko jest dostać się do policji? Mój ojciec był policjantem, ale to było dwadzieścia lat temu (nie wiem, dlaczego odszedł, podejrzewam tylko, że z powodu urodzenia się jego drugiej córki, czyli mnie), teraz wszystko się pozmieniało zapewne...
Fajnie jest studiować i robić to co się lubi, ale z perspektywy czasu sam już nie wiem czy zrobiłem dobrze idąc na te studia. Rzeczywistość udowodniła mi, że lepiej jest kształcić się w tym kierunku, po którym są największe szanse znalezienia pracy. Po historii, którą wybrałem bo ją po prostu lubię, ciężko mi jest znaleźć pracę. A znajomości też nie mam ;) A co do policji? No cóż, podchodzę już drugi raz. Za pierwszym oblałem na tzw. multiselekcie czyli teście psychologicznym. Podobno zdaje go ok. 20% kandydatów. To mówi samo za siebie ;) Tak się składa, że właśnie dzisiaj byłem w Pile na testach sprawnościowych i testach z wiedzy. Poszło mi nieźle, znacznie lepiej niż za pierwszym razem ;) Ale teraz znów czeka mnie ten znienawidzony multiselect. Co będzie to będzie;) A tak swoją drogą, ciekawe że, z Johna Cartera zeszliśmy na temat pracy. Jak to się w ogóle stało hehe? ;)
To powodzenia na teście! I nie dziękuj ;) Ja nie wahałam się przy wyborze studiów... po prostu nie mogłabym robić i siedzieć 5 lat na czymś, co w ogóle mnie nie interesuje. I tak bym zrezygnowała. Dlaczego zeszliśmy na temat pracy? Ha! Nie wiem. Może mamy rozbiegane myśli? :P
Nie dziękuję ;) Ja też życzę Ci, abyś znalazła w przyszłości pracę związaną z dziennikarstwem i aby przyniosło Ci ono wiele satysfakcji. A tak w ogóle, jak wyglądają takie studia? Czego tam uczą? Jakie macie przedmioty?
Również nie dziękuję ;) Większość przedmiotów to typowa teoria, która wypadnie ci z głowy, gdy tylko zdasz egzamin, jak systemy medialne na świecie (różne rodzaje dziennikarstwa w różnych krajach na świecie, to było ciekawe, ale jest też dużo informacji, których już nie pamiętam, a egzamin zdawałam ledwo tydzień temu :P). Typowo "dziennikarski" przedmiot to historia mediów, czyli jak to się wszystko zaczęło, poczynając od starożytności. Z ogólnych przedmiotów to standardowo: filozofia, psychologia, informatyka, socjologia. No i jeszcze Historia XX wieku (którą podobno dali dopiero w tym roku i sam profesor nie wiedział, po co nam ten przedmiot, gdyż wszystko to było w liceum). Ale najlepsze są ćwiczenia! Gatunki dziennikarskie, gdzie po prostu po kolei omawiamy każdą z form prasy pisanej: eseje, felietony itp. a teoria to tylko wstęp, bo później uczymy się to napisać ;) Niestety, nasza droga pani profesor nie jest zbyt ogarniętą kobietą, więc od niej za wiele nie da się nauczyć, a większość robimy w domu na oślep. Dzisiaj miałam z tego egzamin, napisać jakąś recenzje, jakiś wywiadzik i zaliczone! Najbardziej podobają mi się warsztaty dziennikarskie, gdzie jest naprawdę fajna babeczka. Na warsztatach robimy właściwie to samo, co na gatunkach - uczymy się pisać, ale tam nie ma mowy o czymś takim, jak na gatunkach, że np.: napisz mi recenzję, ja to sprawdzę, dam ci tróję i nie powiem ci, gdzie były błędy, tylko powiem, że dosyć słaba ta recenzja. Profesorka od warsztatów tak długo potrafi z nami wałkować jeden tekst, aż napiszemy go perfekcyjnie. Poza tym uczy nas bardzo przyziemnych rzeczy, jak na przykład składni, jeżeli ktoś ma z tym problemy. A przede mną egzamin z retoryki i erystyki - sztuka pięknego mówienia. I będzie to najcięższy egzamin, bo przedmiot jest naprawdę trudny, chociaż się tego nie spodziewałam.
Ogółem studia jak studia, nie wszystko lubię, ale przynajmniej na warsztatach uczę się czegoś, co już teraz mi pomaga, bo lubię pisać ;).
Rozpisałam się?
Wyczerpująca odpowiedź ;) Ale miło mi się czytało. Z tymi studiami to u mnie było podobnie. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestię niepotrzebnych przedmiotów. Dodam że, ja byłem na studiach zaocznych. Licencjat miał jeszcze coś wspólnego z historią, natomiast na magisterce dodali nam tyle kompletnie nieprzydatnych zajęć że szok. Była oczywiście filozofia, ale również historia sztuki i religii, które to jednak przedmioty niewiele miały wspólnego z historią. Gadaliśmy na nich o subkulturach, feminizmie, kulturze masowej itd. Widocznie zatrudnili zbyt wielu magistrów i doktorów, niekoniecznie historyków, i trzeba było znaleźć im jakieś zajęcie ;) Więc prowadzili wykłady na naszym kierunku. Najważniejsze że mam to za sobą. Studia ukończone, magisterka obroniona. Tylko lepszej pracy brak ;) Dobrze, że w ogóle jakaś jest ;) Cóż, może przyszłość przyniesie zmiany na lepsze. Zobaczymy ;)
Z tego, co wiem, w następnym semestrze będę miała nieco ciekawsze przedmioty. Ach, lepsza praca jeszcze się znajdzie! Trzymam kciuki w każdym razie. Moja doświadczenie zawodowe to sezonowa praca przy stoisku z biżuterią nad morzem :P Ale naprawdę dobrze płatna i ze świetnym szefostwem :P
Życzę sobie abyśmy oboje znaleźli dobre i satysfakcjonujące prace ;) A na którym roku studiów teraz jesteś?
Aby życzenia się spełniły, jutro wypiję za to piwo :) Na pierwszym, żółtodziób :P
Wypij, wypij ;) Ja zaraz wypiję. Pierwszy rok najgorszy, ale szybko przeleci ;) Ani się obejrzysz i magisterka :)
Owszem, jak i przed tobą (kierując się Twoim nickiem wnioskuję, że na emeryturze jeszcze nie jesteś :P), ale człowiek już tak ma, że w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że nie jest się już czternastolatkiem (to moje ulubione lata!) i nagle czas leci, jakby go ktoś gonił ;)
Tak w ogóle, czy rozdają tutaj bany za zaśmiecanie dyskusji rozmowami nie na temat filmu? :P
Nie mam zielonego pojęcia. Pierwszy raz zdarza mi się prowadzić tak długą rozmowę na filmwebie i to na wszystkie tematy z wyjątkiem filmu :) Ja tylko czekam na to, aż ktoś wtrąci się w naszą rozmowę i wypomni nam że, to nie czat lub coś w tym stylu hehe.
To także mój pierwszy raz ;) Ludzie wchodzą na opis Johna Cartera, zjeżdżają na dyskusję, wchodzą na ten temat, bo przecież tyle postów, pewnie zażarta kłótnia, a tu guzik :P No nic, jak ktoś nam wypomni, tudzież wklei bana, pomyślimy, co dalej :P
Zgadza się. Podoba mi się Twój sposób myślenia hehe. Co będzie to będzie, coco jambo i do przodu ;)
"coco jambo i do przodu" - dawno tego nie słyszałam! Mój sposób myślenia jest genialny w swej prostocie :P
ciekawiło mnie też zawsze jak bardzo zmniejszą się kolejne, dodawane posty. Bo co następny to coraz węższy. Ale widzę, że jednak jest jakaś granica.
Tez zastanawiałam się, jaka jest minimalna szerokość tego okienka. Moja ciekawość została zaspokojona! :P
Racja! Skoro ta wielka zagadka została już przez nas rozwiązana, to czas odkryć coś zupełnie nowego... Tylko co? ;)
Już odkryto związek srebra (I) z pirazyną o niezwykłej strukturze krystalicznej (cokolwiek to znaczy...) i na razie nic innego do głowy mi nie przychodzi. A może Tobie? :)
A może by tak odkryć jakąś nową planetę? Najlepiej taką zamieszkaną przez żywe istoty. Albo odkryć życie na Marsie! Może jest w "Johnie Carterze" cząstka prawdy? ;)
Myślę, że wyprawa w poszukiwaniu nowej planety to całkiem fajny pomysł na nudę! Trzeba tylko zbudować jakiś statek kosmiczny (ewentualnie jakiś portal międzywymiarowy), poszukam w piwnicy przydatnych części :D Na Marsie też możemy wylądować, w sumie mamy po drodze :P
No tak, w sumie Mars to nasz sąsiad. To ja poszukam jeszcze w swoich rupieciach i robimy konkurencję dla NASA.