spojler
nie chodzi o to, że Milly umiera. Ale o tę końcówkę ze spotkaniem wszystkich najbliższych. Wszyscy uśmiechnięci, weseli, w dobrych nastrojach. Nie było takich scen z główną bohaterką przed diagnozą. Została pokazana trochę jako negatywna bohaterka. Z nią nie było miło i wesoło i nie mam tu na myśli tego jak przechodziła chorobę, bo wiadomo to nie jest miły i wesoły czas.
Jakby reżyser chciał nam powiedzieć, że to Milly była takim rakiem dla wszystkich, gdy ją "wycięli" nagle zrobiło się miło, sympatycznie. Nie mogę sobie poradzić z takim przedstawieniem jej osoby.