Jak mnie w...ili tym filmem, jak ja się poczułem oszukany :/
Zapowiadało się tak fajnie...taki potencjał...tyle można było rozwinąć...
I jeszcze ten wstęp, po którym pomyślałem "O kurde, siadam i oglądam! Jakiś wielki film przygodowy się szykuje!"
A tu jeb, jeb po łepkach i nawet nie wiadomo po co ten film był i się skończył :/
I dwie rzeczy smucą najbardziej. Że teraz prawie każdy film taki jest:/ Taka moda, taki styl, taka fala reżyserów z dupy. Tzn. warsztat mają, a owszem..ale to jak z piosenkarzami którzy niby potrafią śpiewać, ale jak śpiewają to nie masz 'ciar', wydrą japę ( technicznie wyśmienicie ) i tyle o nich.
Druga rzecz, że marnuje się w ten sposób fajowe, oryginalne pomysły i już nikt nie odważy się robić film o tym samym ale zrobić lepiej. Po prostu ktoś zrobił i zjebał w błoto wyśmienity pomysł, którego już się nie przez to wykorzystać. Tak zjebali "Hancock'a" czy tak też bezpowrotnie zjebali "Wiedźmina".
W tych wszystkich nowych amerykańskich produkcjach, wciąż powtarza się to uczucie...skończenia się filmu zanim się na dobre rozkręcił :/ Jak już zaczyna się coś zgłębiać, coś rozjaśniać, wyjaśniać...to nagle film się kończy...Noż kurna!