Film dobry 7/10. Prowokuje i zmusza do stawiania sobie pytań. To dobrze, że jest tak rozsądnym głosem przeciw, z pozoru najprostszemu, a po fakcie często najfatalniejszemu wyborowi - aborcji. Film możw nazbyt lekko pokazuje obejście z tematem samej June i jej otoczenia (rodzina, chłopak, przyjaciółka), ale z drugiej strony staje na straży pryncypiów naszych czasów - decydowania o własnym losie, zauważenia, że własne zdanie (a niewątpliwie miała je June) powinno być tolerowane. Pozostali mogą doradzić, sugerować inne rozwiązania, ale nie zmuszać. Rodzice według mnie zachowali sie w porządku, a macocha ciepła, pomocna kobieta, ale bez hipokryzji, mająca prawo do własnego życia, a nie niańczenia dziecka pasierbicy. Chciałabym jednak wrócic do tematu postu, czy można tak poprostu...? Finalna scena, kiedy z sympatycznym dryblasem grają na gitarach, i zaoznanie obu postaci w trakcie wątków fabuły, wskazało na ich duży potenjał emocjonalny. June w tym wieku jeszcze nieokreślona, ale ciagle poszukujaca, czerpiąca z jasnych wzorców (wnosze m.in. po jej gustach muzycznych). Czy we wspólnym dogladaniu ich miłości nie powróci pytanie: "Co z dzieckiem, naszym dzieckiem?" A może jest inaczej. Młoda June, mając dopiero 16 lat,na tyle była dojrzała i pewna swoich uczuć, oceniła niezwykle biegle przyszłą matkę - Vanessę, przekonana o niemozliwości wychowywania samemu dziecka w tym momencie i swiadoma niesprawiedliwości obarczania tym obowiązkiem rodziców, postanawia nie poznawać swego dziecka, tym samym utwierdzając się wg niej w swym trafnym wyborze moralnym. Może przy pełnej świadomości wyboru jest to mozliwe, i bez rozwijanej więzi uczuciowej z dzieckiem, moze nie miec żadnych konsekwencji. Może są ludzie, nie wewnętrznie wypaczeni, ale naprawdę dobrzy, którzy potrafia obdarować drugiego człowieka takim dobrem - dzieckiem? Cholernie ciężko chyba rozsądzić takie zagadnienie?