,Juno' od razu wydał mi sie filmem ciekawym,bo to fenomen że Akademia nagrodziła Oscarem film o nastolatce która zachodzi w ciąże.Całkowicie realistyczny.Zero filozoficznych dialogów i dramatycznych uniesień.Prawdziwy obraz nastolatków których nawet ,wpadka' nie jest w stanie zmartwić.hej! Ciąża też jest OK! ,pochodzę z tym 9 miechów oddam do adopcji i będzie jak dawniej'.
Juno jest normalną nastolatką.Pewnego dna po prostu idzie do łóżka (a właściwie na fotel) ze swoim kumplem Bleekerem,głupawym chłopakiem który uwielbia sport,gra na gitarze i jest uzależniony od pomarańczowych tic-tac'ków (takaie potwierdzenie że jest 100% dzieckiem).
Problem Amerykanów-jak się tu ukazuje to wcale nie niechciana ciąża,ale fakt że ludzie nie dorastają (szczególnie mężczyzni).Nie dorastają do ojcostwa.Biologiczny jest fajtłapą,przyszły adopcyjny mimo 30-stki ciągle chce zostać Kurt'em Cobain'em.Kobiety są oczywiście rozsądne,wrażliwe i co wiadomo od dawien dawno-każda chciała by zostać matką (tak stereotypowo).
Czyli ogólnie ,zaszłam w ciąże-nie ma problemu'.
Tak wiec ,Juno' to film cukierkowy,który wszystko upraszcza,koloruje.
Bo ogólnie miał być przesłaniem dla nastolatków (tak przynajmniej zrozumiałam) -,chrońcie sie przed tak wczesną ciążą'.
Żadna to jednak przestroga.
Świetna interpretacja dotycząca facetów i ich ojcowskich problemów (a właściwie mozna powiedzieć braku tych problemów, bo nie są oni ojcami ;P). Nie pomyślałam o tym w ten sposób..