Kiedy zabierałem się za ten film interesowały mnie tylko dwie rzeczy - taniec i główna aktorka. Film jako całość stanowił dla mnie drugorzędną sprawę. Może dlatego głosy krytyki szczęśliwie nie odwiodły mnie od seansu.
Sama historia, fabuła w kinematografii była pewnie przerabiana już wielokrotnie. Na tym forum częste są porównania z filmem "Coyote ugly" - nie widziałem, więc się nie wypowiadam. Jak to zwykle bywa - historia jest całkiem optymistyczna, nie jest nazbyt przelukrowana i nie wygląda też tak, jakby jej głównym celem było przedstawienie meritum filmu czyli scen tanecznych (takie wrażenie odnosiłem przy "Wejściu smoka", "Quest" i "Mortal kombat", gdzie chodziło tylko o kolejne naparzanki). Nie powiem jednak, aby była to historia specjalnie zajmująca, albo wyróżniająca się na tle innych filmów - ot, po prostu fabuła jest.
Sceny taneczne, czyli to co w sumie stanowi podstawę tej produkcji, są i jest ich tu parę. Charakteryzuje je dbałość o formę, kolory, dobra choreografia i lekko teledyskowy montaż. Szczególne wrażenie na mnie zrobił pierwszy występ w klubie oraz dwa pierwsze tańce Lauryn. Taniec oczywiście nie jest towarzyski, tylko taki kabaretowy - burleska jak to na wstępie mówi jedna z bohaterek. Na scenę wychodzi wamp i pokazuje jak to fajnie gibki być potrafi. Muzyka taka typowo klubowa - pop i inne takiej bliżej mi nieznane. Chyba jedynie utwór "Beware of the dog" było mi dane słyszeć przed seansem. Forma całkiem wysmakowana, która mi jakoś podeszła. Jak na taniec o podtekście erotycznym, brakuje mi tu zbliżeń na spocone ciało i jakichś innych integracji, ale i tak jest na co popatrzeć.
Mary Elizabeth Winstead - to był drugi, może nawet ważniejszy powód dla którego chciałem zobaczyć ten film. Cos tutaj na pewno nie zawiodło, ale nie jestem w stanie stwierdzić co - czy była to sama Mary i jej kreacja dziewczyny z przedmieścia, czy też była to moja słabość do pięknych kobiet, które wcielają się w takie miłe i porządne bohaterki. Tak czy inaczej czas spędzony z nią nie uważam za czas stracony, a za każdym razem gdy się pojawiała, mój wzrok kierował się w jej stronę.
"Just dance ..." z boku wygląda jak kolejna taka sama produkcja o tańcu i w gruncie rzeczy tak jest. Film spodoba się głównie tym, którzy przepadają za wspomnianymi przeze mnie elementami - tym rodzajem tańca (klubowy z podtekstem erotycznym, a nie erotyczny w typie pole dance, co byłoby dla mnie miłą niespodzianką), tym rodzajem muzyki oraz tymi aktorkami z piękną Mary Elizabeth Winstead na czele. Może i nie jest zbyt zajmujący, ale da się przy nim wysiedzieć i oko nacieszyć, a o to mi głównie przy tym filmie chodziło.
2/5