Początek był świetny, ogólnie pomysł ciekawy i szło naprawdę ciekawie. Potem zaczynają się
głupoty i idiotyzmy: hotel, gdzie udaje im się cudem zniżkę dostać, policjant przy plaży, który po
wysłuchaniu jej ckliwej historyjki, odpuszcza zabranie auta, policjant w komisariacie, który
nagle przypomina sobie o starych znajomościach i jakichś papierkach, na których jest adres i
nazwisko pielęgniarko, wejście do biura swojej biologicznej matki pod pretekstem pójścia "do
Wc", pielęgniarka przypadkowo niedawno spotyka jej matkę. No i jeszcze meganudny fragment
w kościele. Pominę fragment, gdzie bidula idzie sama w nocy ulicami, a potem jej kochaś ją
znajduje jak widać bez problemów. Tak samo, jak szybko znajduje ich jej ojciec, który niby wie,
gdzie są, bo byli na areszcie, ale przecież mogli się poruszać po całym mieście.
Końcówka tandetna, ale nieco lepsza. Oczywiście się schodzą, szczęśliwa parka, love love,
buziaczki i przytulas.
Aktorstwo głównej bohaterki irytuje, tak samo jak postawa bohaterki, którą odgrywała - raz
bezbronna cipka, raz taka szalona, że włamuje się do szpitala. Strata czasu. Dawno sie tak nie
zawiodłem.