No i mamy kolejną ekranizację lektury. I to nie byle jakiej, bo samych „Kamieni na szaniec”,
tekstu nawet lubianego przez niektórych gimbusów. Film Glińskiego skrojony jest na miarę
współczesnych czasów, tzn. w stylu komiksowej telenoweli, z odpowiednio ufryzowanymi
bohaterami, dbającymi o swój image.
„Kamienie …” początkowo przypominają zlepek różnych przypadkowych scen, trudno to nawet
nazwać filmem kinowym. Kłuje w uszy brak muzyki jako naturalnego podkładu. Z trzech
bohaterów literackich ostało się jeno dwóch, Alek został kompletnie pominięty. Nie wiem, czy ma
choć jedną kwestię mówioną – to spory nietakt w stosunku do literackiego pierwowzoru i
szkolnych przyzwyczajeń „młodzieży”.
Trudno nie porównywać obrazu Glińskiego z „Akcją pod Arsenałem”, która filmem kinowym na
pewno była, niedoskonałym, ale jednak, z profesjonalnymi aktorami (Konarowski, Morawski,
Zapasiewicz, Łomnicki, Englert, Ferency, Wawrzecki), z szerokimi kadrami, pozwalającymi
odpocząć oczom. U Glińskiego na ekranie ciasnota te oczy wręcz męczy. Wąskie kadry, sylwetki
bohaterów przesłaniające cały ekran tak, jakby kamera bała się poza nie wychylić, żeby
przypadkiem nie pokazać fragmentu ówczesnej stolicy, której Lublin nijak nie zastąpi. To pewnie
kwestia pieniędzy, zapewne niewielkich. Rozumiem rozterki reżysera, jak pokazać II wojnę
światową, mając do dyspozycji jedną czy dwie uliczki, na dodatek w innym niż przedstawiane
mieście.
Kwestia następna – przesadna brutalność w pokazywaniu scen katowania Rudego. Tu pana
Gibsona z jego „Pasją” nikt już nie przebije. Zwłaszcza jest to niepotrzebne w filmie dla dzieci.
Aktorzy, no cóż, starali się, jak mogli. Rudy bardziej wyrazisty niż Zośka. No ale miał też więcej
do zagrania. Alka, jak wcześniej pisałem, kompletny brak, tak więc trudno ocenić. Aby odeprzeć
falę idiotycznych zarzutów o homoseksualizm głównych bohaterów, jakie pojawiły się w ubiegłym
roku, chłopakom dołożono po jednej dziewczynie, nieobecnej w książce, aby było jasne, że pod
względem orientacji chłopcy są wporzo. Natomiast jedyny, który miał dziewczynę (Alek-Basia), tu
został jej pozbawiony. Takie czasy. Sceny erotyczne – owszem, są – dwie, ale przy dzisiejszym
dostępie do bogactw Internetu i innej maści źródeł – nie szokują. Mają tylko podkreślić
heteroseksualizm bohaterów.
O ile panowie na niwie aktorstwa jakoś sobie radzą, o tyle panienki dobrane fatalnie, zwłaszcza
ulubienica Rudego, o histerycznym i nienaturalnym zachowaniu.
W porównaniu z filmem Łomnickiego pojawiają się jeszcze trzy nowe aspekty, wcześniej
nieuwypuklone. Według oceny Chyry, słabe przygotowanie do akcji pod Arsenałem (cytat: „dwóch
esesmanów trzymało was w szachu przez 10 minut, bo zabrakło wam odwagi” – nota bene
paradoksalny zarzut). Kolejne argument Chyry, świadczący o nieudolności harcerzy –
niezareagowanie na utratę jednego z zamachowców podczas akcji (tego z głową brutalnie
przyciśniętą do ziemi przez bucior esesmańskiego tajniaka). I trzecia sprawa – oskarżenie o
śmierć zakatowanego Rudego wysunięte przez Zośkę pod adresem swojego ojca, który
spowalniał akcję odbicia aresztowanego i torturowanego, przyczyniając się tym samym do jego
zgonu po uwolnieniu. Ciekawym, czy ma to pokrycie w autentycznych zdarzeniach.
Akcja w „Kamieniach …” Glińskiego doprowadzona została do śmierci Zośki po napadzie na
posterunek w Sieczychach. W „Akcji pod Arsenałem” tego nie mamy, ale logicznym i
wystarczającym wytłumaczeniem tego faktu są same tytuły filmów.
Reasumując, „Kamienie na szaniec” można obejrzeć lub sobie je odpuścić. Strata nie będzie
wielka. Z pewnością jednak film ten zastąpi gimnazjalistom „Akcję pod Arsenałem” jako
uzupełnienie treści lektury.