Kamienie na szaniec Glińskiego w porównaniu z Akcją pod Arsenałem Jana Łomnickiego wypadają jak bazgroły czterolatka przy Rembrandcie. W nowszej z produkcji wszystko jest nie tak. Leży uproszczona psychologia postaci, wiarygodność świata przedstawionego i narracja pełna absurdalnych wydarzeń, które dobrze wyglądały w scenariuszu, ale po przeniesieniu na filmową taśmę trącają niezamierzonym kiczem. Nie wiem, czy Gliński naoglądał się za dużo kina superbohaterskiego, a może zaimponowało mu Miasto 44 Jana Komasy: dość powiedzieć, że z żołnierzy Szarych Szeregów uczynił rozhisteryzowanych harcerzyków. Nie chodzi mi o to, by nie odbrązawiać legend, ale o fundamentalną wiarygodność psychologiczną, która – sfałszowana scenariuszem Dominika Rettingera – skłania do wniosku, iż najlepsze, co AK mogła z młodzieżą zrobić, to ją odstrzelić, żeby nie przeszkadzała. Jeżeli ktoś skończył trzynaście lat i ma jako takie pojęcie o dziejach organizacji podziemnych w trakcie drugiej wojny światowej, ten po projekcji Kamieni na szaniec poczuje co najwyżej niesmak.