Mamy w filmie wreszcie prawdziwe muay thai, co było słabością oryginału - Durand wreszcie szkoli podopiecznego z kolanek i łokci na głowę, mamy tajski klincz i potężne front kicki, walki są brutalne i widowiskowe... Ale to tyle
W oryginale Kurt odnajdywał samego siebie trenując w Stone City, where ancient warriors trained;), mieliśmy klimatyczną muzykę, mieliśmy genezę ksywki No ksun kao, piękne uczucie do Mylee. A tutaj? Walki, walki, trochę fajnych postaci drugoplanowych - Kavi (ciekawe czy St-Pierre w realu też tak pije), tego zapowiadacza ringowego sypiącego cytatami z Ojca chrzestnego..
Ale to tyle. Nie ma tutaj żądzy pomszczenia brata - Kurt łaził po różnych szkołach w Bangkoku i prosił żeby go nauczyć walczyć, przeżywał chwile załamania YOUR BROTHER...REMEMBER? A Kurt w nowej wersji... Po prostu żyje, walczy, jest protagonistą. Po prostu. Aktora dobrali że wygląda jak Sasha Mitchell ale Sasha był sto razy bardziej przekonujący kiedy pokazywał dzieciakom uniki z zawiązanymi oczami. Batista sprawdził się jako czarny charakter świetnie - dumny, charyzmatyczny rzeźnik, który niczym starogrecki heros wszem i wobec udowadnia swoją wspaniałość.
Film niezły i jestem pozytywnie zaskoczony, ale to nie to. Oryginał miał przesłanie, nie był płytki. To tutaj... Nie przejdzie chyba do klasyki. Chyba