Uwielbiam pierwszego Kicboxera. Widziałem chyba kilkanaście razy i dość często wracam. Klimat, muzyka, postacie, świetny film w swoim gatunku. Remake nie zostawia z tego praktycznie nic. Wyrzucono wszystkie elementy humorystyczne, jak postać Taylora. Przez to wszystko jest szare, nijakie. Walki są praktycznie non stop, ale nie mają większego uzasadnienia. Niemal jak w grze. Gdy zobaczyłem ninja na słoniach, atakujących Kurta i tą policjantke to chciałem wyłączyc film. Na szczęście im dalej tym ciut lepiej. JCVD w roli trenera wg mnie kradnie film. Gorzej wypadają same sceny treningu. Dlaczego klimatyczny soundtrack oryginału zastąpiono rapem? ;/. W ogóle, tej wersji Kurta nie da się lubić. Chimeryczny, nierozgarnięty i zwyczajnie słaby. W oryginale Kurt stopniowo robił postępy, rozwijał się. Tu nic takiego nie ma. Tylko czekałem aż JCVD go zmieni w finałowej walce. Co moim zdaniem byłoby akurat fajnym nawiązaniem. W ogóle, dlaczego tutaj Tong Po jest yyy... przywódca sekty? Oryginalne powiązania z mafią były nie dość dobre? Przez takie udziwnienia film bardzo dużo traci. To samo postacie. Wszystkie tak płaskie i sztampowe. A już najbardziej irytuje dziewczyna głównego bohatera. Chemii między postaciami zero, ale jest obowiązkowa ostatnio w filmach scena seksu. Cholera wie po co. W oryginale relacja między Kurtem a Mylee się bez tego obyła. Ba, wyszło zdecydowanie lepiej.
Plusy? Wszystkie sceny z JCVD. Po 27 latach nadal jest najlepszym elementem Kicboxera. Tylko za to oceniam na 4/10.