Jestem chyba jedną z nielicznych osób, które się nie zawiodły na tym filmie. Oczywiście do oryginału z 1989 roku nie ma porównania, jednak jak na remake nie jest aż tak źle. Film nie oferuje jakiejś skomplikowanej fabuły i wspaniałej gry aktorskiej, bo nie to jest jego celem. W nowym "Kickboxerze" chodzi o walki, a ich jest sporo. Niestety nie są one tak wymyślne jak w "Raid", anie tak efektowne jak w "Undisputed", ale trzymają przyzwoity poziom. Najlepiej wypadają te w których główny bohater kopie tyłki. Może wtedy pokazać trochę ze swoich nieprzeciętnych umiejętności. Gorzej jest gdy to on ma przyjmować ciosy. Wtedy pojawiają się szybkie cięcia rodem z filmów o Bornie. Brawa dla twórców, za próbę zmiany fabuły poprzez dodanie policji i drobną zmianę narracyjną. Nie każdemu może ona przypaść do gustu, mi akurat pod pasowała. W końcu nie był to totalnie odgrzewany kotlet. Z aktorów najlepiej wypada Van Damme. Zachowuje odpowiednią dozę luzu i nadal wykonuje najlepsze kopniaki w filmie. Tragicznie natomiast wypadł Dave Bautista. Tong Po w jego wykonaniu to wielkolud o jednej minie. W przeciwieństwie do Michel Qissi nie budzi ani trochę respektu, a co dopiero strachu. Reszta aktorów z wyjątkiem Giny Carano to nikomu nieznane osoby, więc nie ma się po nich czego spodziewać i tak też jest. Mimo to film oglądało mi się przyjemnie i nie żałuję poświęconego mu czasu.