Dawno nie widzialem Kill Billa,chyba z 15 lat :O ..Mimo,ze Quentin to obok Scorsese moj ulubiony rezyser.. Zawsze wplyw na tak długi rozbrat z tym filmem mialo to,ze byl podzielony na 2 cz. Jakis podswiadomy manewr nastepowal w mojej glowie,ze "aa, teraz wezme sie za jedynke,a na dwojke potem bede czekal z tydzien? P***dole,nie ogladam..",albo gdy z odtworzenia - "Eee tam, nie mam az tyle czasu" i tak zawsze sie przeciagalo.. Wczoraj jednak postanowilem,ze "robie" ten film,bo przypomnialo mi sie wlasnie,ze tak dawno go nie widzialem :) No i petarda..Quentin sie wylewa z tego obrazu. Znakomita zabawa gatunkami,a soundtrack to miazga. Motyw animy to kosmos. Scena jak na piaszczyste,amerykanskie tereny zajezdza szeryf tym oldschoolem z kilkoma "pilotkami" na tapicerce i jedną parą na gałach - kolejna torpeda.. Poza tym pastisz,ktorego w filmie tez doswiadczamy,jest kolejny rozpoznawczym znakiem rezysera i jego swiadomym posunieciem..

Dużą,w moim odczuciu wadą filmu,jest rozłozenie go na dwie partie. Mozna bylo ciutke pokrocic z obu czesci i zrobic bez zadnej skazy na fabule i innych walorach tj. muzyka czy klimat,jeden film,powiedzmy 3 godzinny z 20/30 min..Albo nic nie ucinac.. i tyle.. O ile po latach to juz nie odgrywa roli,bo jest siec czy DVD,o tyle po premierze bym sie niezle wkurzyl,ze zostawiono mnie z takim niedojedzeniem. Te 1g40min to leci jak z bicza..