Ach cóż to za wspaniały film. Jak zawsze u Quentina dużo przemocy tym razem zaprawionej po japońsku. Nie zgodzę się z wieloma głosami, że w Kill Bill nie ma odniesień do innych filmów. Pojawia się przecież Sonny Chiba jako Hattori Hanzo, to przecież na nocy filmów z Sonny Chibom spotkali się Clarence i Alabama z "Prawdziwego romansu". Jest w końcu hołd złożony Bruce'owi Lee w postaci żółtego dresu Umy Thurman.
Większość odniesień jest do filmów klasy B z Hong Kongu i tylko jeden Tarantino jest w stanie się tymi zapożyczeniami nacieszyć w pełni tak samo zresztą było z kinem murzyńskim w "Jackie Brown".
Przyjemność jednak jest spora zwłaszcza kiedy Uma walczy z młodziutką japonką ubraną jak grzeczna uczenica elitarnej szkoły dla dziewcząt czy spuszcza lanie młodemu adeptowi jakuza.
To właśnie pojawienie się elementów japońskiej kultury ale nie z tej wysokiej jaką serwuje nam w Krakowie Andrzej Wajda w Centrum Sztuki Japońskiej ( choć i tam one przenikają ) ale tej nieco perwersyjnej stanowi i sile filmu.
Jak choćby brutalny film animowany w stylu mangi, takie komiksy są na w Japonii na każdym kroku to też część kultury.
I choć nie podzielam opinni postępowej części społeczeństwa by i polskie dzieci miały szanse zetknąć się z tą twórczością nie ma powodu by "starszacy" nie czerpali perwersyjnej przyjemności z oglądania "Kill Bill" i zobaczyli że nie my jedni jesteśmy perwersyjni
i zepsuci !