Pamiętam, że będąc w podstawówce byłem podatny na różne chwyty reklamowe, które wówczas były jeszcze nowością w Polsce. Tak więc, kiedy w sklepach pojawiały się gumy do żucia z naklejkami, zbierałem ich jak najwięcej. Kiedy na ekranach kin zawitał "Park Jurajski", zakochałem się w dinozaurach, czytałem więc o nich, wycinałem je, malowałem, kupowałem komiksy o dinozaurach, oglądałem wszystkie idiotyczne seriale i niskobudżetowe filmy, które bezwstydnie żerowały na popularności kinowego hitu. Na szczęście, kiedy do kin trafił "Titanic", nie zamówiłem prenumeraty pisma z częściami okrętu, a po sukcesie "Gdzie Jest Nemo?" nie kupiłem pomarańczowo-białej rybki. Jednak moda na książki to dla mnie nadal coś nowego. Zdziwiłem się, że ludzie czytali "Achemika", bo było to w dobrym tonie, jeszcze bardziej zdziwiłem się, że czytają serię "Harry Potter" i widzą w tym coś magicznego, a sukces książki Dana Browna jest dla mnie jeszcze dziwniejszy.
Nie jest tajemnicą, że nawet jeśli ta książka jest niesamowita, to ponad 90% jej sukcesu zawdzięcza się darmowej, zsynchronizowanej globalnej, reklamie polegającym na tym, że jedna telewizja (głównie jakiś potentat typu "CNN") trąbi o sukcesie książki i jej kontrowersyjności, a dziesiątki tysięcy innych stacji postanawiają wspomnieć o tym samym, bo nie kosztuje ich to wiele, a unikną ryzyka pozostania w tyle z wydarzeniami kulturalnymi. Wystarczy dwa tygodnie i nie ma już czasopisma, które by nie umieściło na okładce imienia Da Vinci. O ile ekranizacja dzieł Tolkiena czy książek J.K. Rowling i mnóstwa podobnych, jak "Eragon" jakiegoś gówniarza może zaskakiwać efektami specjalnymi, to "Kod Leonarda Da Vinci" mógł tylko (dzięki swojemu ogromnemu budżetowi) zaskoczyć najlepszą obsadą.
Aktorów dobrano najdroższych, czyli najpopularniejszych. Tom Hanks, Audrey Tautou, Jean Reno, Ian McKellen, Alfred Molina to tylko niektórzy z nich. W castingu (o ile był taki) wybrano gwiazdy kina francuskiego, brytyjskiego i z samego Hollywood, czyli takie kojarzące się z krajami, w jakich toczy się akcja książki. Nikt nie mógł przewidzieć sukcesu książki na skalę globalną. Tak więc, aby zdążyć zbić kasę na fali popularności powieści, z potrzeby wyrobienia się w jak najkrótszym czasie z premierą i festiwalem w Cannes, wydano niedopracowanego gniota, który dzięki fantastycznej obsadzie i dobraniu drogiej światowej ekipy filmowej, a także zatrudnieniu Hansa Zimmera (ten jak zwykle świetny) w roli kompozytora muzyki jeszcze bardziej zawiódł widzów. Nie wiem czy to wina nudnej dla mnie fabuły, niedopracowania z powodu braku czasu, przerostu formy nad treścią i efekciarskiej gry aktorów, też czy po prostu niemożliwości przeniesienia fabuły książki na ekran w lepszym stylu, ale naprawdę "Kod Leonarda Da Vinci" to jedna z największych porażek artystycznych, przy jednoczesnym ogromnym sukcesie finansowym. Kiedy czytam, że kina były pełne, a ludzie musieli z tego powodu siedzieć w pierwszym rzędzie, to chce mi się śmiać.
O ile Audrey Tautou grała w różnej maści filmach, od tych genialnych, po nudne i dziwne, o tyle Tom Hanks był dla mnie od lat wyznacznikiem tego, co warto zobaczyć w kinie, bo obsadzenie go w jakiejś roli, oznaczało dla mnie, że będę filmem zachwycony. Chciałem, aby ta passa się utrzymała. Jeszcze przed powstaniem ekranizacji "Kodu Leonarda Da Vinci", czytając o niej i widząc zdjęcia z planu, wiedziałem jak to się skończy. Szkoda mi tylko Toma Hanksa, ale zrobił to nie myśląc chyba już o sukcesie zawodowym, tylko o rekordzie Guinnessa, bo wystąpił już w największej ilości filmów, które pod rząd zarobiły ponad 100mln$.
Nudzą mnie już te opowieści typu "Stygmaty" o tym, jak to religia i księdza są "be", a my pójdziemy do nieba, nie uczestnicząc w życiu religijnym, bo przecież jest ono kłamstwem, a sukces filmu nie kłamie. Żenuje mnie to, bo na film pójdzie masa ludzi, którzy akceptują taki stan rzeczy i czują się wierzący (przy jednoczesnym usprawiedliwianiu swojej hipokryzji), podobnie jak zapewne duża część czytelników książki Dana Browna. Nie będę pisał, o czym jest film, bo to akurat wie każdy, kto w 2006 roku nie zapadł w śpiączkę i nie przespał wydarzeń kulturalnych. Napiszę tylko tyle: Graal nie jest kielichem, Opus Dei to źli fanatycy, Kościół jest zakłamany, Maria Magdalena była żoną Jezusa, dzieci Jezusa żyją do dziś, zostaje nam jeszcze Islam i Buddyzm, a "Kod Da Vinci" jest nieco lepszy, niż serial "Plebania".