Kod da Vinci

The Da Vinci Code
2006
6,7 584 tys. ocen
6,7 10 1 583744
4,8 44 krytyków
Kod da Vinci
powrót do forum filmu Kod da Vinci

Mam na to szereg niepodważalnych dowodów, które mogę przedstawić, jeśli zajdzie taka
konieczność w postaci fanatycznego i niemiłosiernego (co jest typowe dla sekty katolickiej)
ataku na moją skromną osobę.

ocenił(a) film na 5
gejzermocy

Nie ma dowodów na istnienie / nieistnienie Bóg, więc zamilcz i nie siej zamętu. Religia to kwestia wiary, na tym to polega. Nie na dowodach itp.

bad_dogg

"Nie ma dowodów na istnienie / nieistnienie Spidermana/jednorożców/elfów, więc zamilcz i nie siej zamętu." - Równie sensowna wypowiedź. Nawet sama religia wyklucza istnienie Boga, jakbyś czytał swoje święte bajki to byś wiedział. To tylko wzór moralny, a nie rzeczywista postać.

ocenił(a) film na 5
gejzermocy

Moje święte bajki? Raczej nie, bo jestem ateistą. Ale nie o to chodzi. Ja osobiście, nawet jako ateista, nie wykluczam istnienia Boga, po prostu w nie wierzę w to, że istnieje. Dlatego podkreślam Ci jeszcze raz, że to kwestia wiary lub niewiary, a nie dowodów. Chyba, że Ty akurat jesteś oświecony i potrafisz je wskazać, w co jednak - czytając Cię - ogromnie wątpię...

bad_dogg

Ale to wymysł grupy ludzi na podstawie wierzenia, którego sprzeczności wykluczają istnienie owego Boga. To już nie jest kwestia wiary i niewiary, ale logiki.

gejzermocy

Witajcie.
Słuchaj Gejzermocy, tak dla ścisłości, to nie ma dowodu na nic, poza tym, że jest w tobie coś, co myśli, a więc to coś obiektywnie istnieje. Wszystko inne, poza tym niezaprzeczalnym faktem może być ułudą. Jak to określił Kartezjusz - cała reszta może być zwodzeniem przez złą siłę wyższą która cie stworzyła, być może w celu naigrywania się z zagubionego głupca, któremu wydaje się, że np. obcuje z prawdziwymi ludźmi, rozmawia z nimi, zachodzi w różnego rodzaju związki partnerskie, zawiera przyjaźnie, popada w romanse, żywi nienawiść etc. tymczasem są to tylko jedne z niezliczonych przedstawień serwowanych tobie przez Stwórcę by się z ciebie nabijać, być może aby sprawdzić twą mądrość czy jesteś w stanie rozważać taką ewentualność, by sprawdzić twą moralność. Wszystko co widzisz nawet ja z tobą piszący, mogę być niemyślącym przedstawieniem, nieposiadającym woli, rozumu, czystą emanacją serwowaną wprost od tego drugiego(kimkolwiek on jest) który myśli i ma nade mną i tym wszystkim władzę. Kartezjusz był do tego stopnia logikiem( a ty podobno masz w zanadrzu całą masę logicznych dowodów na nieistnienie Boga), że nie tyle co mógł wybierać między wiarą a nie wiarą w Boga.... on musiał w niego wierzyć. Sam zresztą w swoim matematyczno - logicznym geniuszu to potwierdził miej więcej w słowach: "To co utrzymuje mnie przy życiu, co nadaje mi jakikolwiek sens, jest wiara w to że ten, który jest odpowiedzialny za ten cały show( tego słowa zapewne nie użył:)) jest dobrym Bogiem, przedstawiającym całą prawdę w tym co mnie otacza". Dramat Kartezjusza (tak jak i naprawdę każdego z nas , jeśli ktoś podoła dotrzeć do takich podwalin obiektywnej prawdy jak wielki Kartezjusz) polegał dodatkowo na tym, że był on dosyć kochliwym człowiekiem i myśl, że mógł zakochać się w niemyślącym robocie przyprawiała go o białą gorączkę. Tak oto widzisz drogi Panie nierozważnie atakujący wiarę w Boga, przedstawia się sytuacja rzeczywistości w której przyszło ci egzystować, nie wiadomo tak naprawdę po co, w jakim celu. Jak zapewne dostrzegasz, kwestie dowodzenia istnienia czy nie istnienia Boga, są po prostu bezcelowe. Mają jakąś wartość tylko wówczas gdy przyjmie się jakieś odgórne ustalenia podparte tylko wiarą w to chociażby, że istnieje to wszystko wokół ciebie i jest rzeczywiście tym za co się podaje.To nie kwestia dowodów, a wyłącznie wiary. Swoje dowody wysupłujesz zapewne z tak zwanych nauk mających swoje ugruntowanie w przedmiocie znajdującym się poza tobą samym, jak więc nie trudno zauważyć, w ścisłym znaczeniu słowa "dowód", przy wcześniej przeze mnie przytoczonych, wypadają dość marnie, wręcz bledną.
Swoją drogą muszę ci powiedzieć, że w żadnym wypadku nie potępiam ciebie za twoje poglądy, tym bardziej, że sam kilka lat temu byłem ich reprezentantem. Wszystko zmieniło się właściwie we mnie od momentu, gdy ostro zabrałem się za samodzielne logiczne rozważania( bowiem zasadniczo, kwestia Absolutu zawiera się w podstawowej swej mierze właśnie w przedmiocie logiki), oraz przestałem pozwalać wciskać sobie kity wielkich Autorytetów tego świata, którzy jakoby to są w stanie właśnie w oparciu o nauki przyrodnicze udowodnić nie istnienie Boga. Serdecznie nakłaniam cię do samodzielnego myślenia, a... i tak na marginesie prosiłbym abyś nie odbierał mojej wiadomości w sposób zbyt agresywny( po prostu odpowiedziałem logiką na twoje brutalne i jednoznaczne orzeczenie: "Boga nie ma"). Wierzę ponadto, że jesteś ciekawym człowiekiem, który jeśli ma nadal jakieś nierozstrzygnięte teologiczne kwestie na gruncie ateistycznym, to zechce je tu na forum zestawić z poglądami "ateisty w stanie bezpowrotnego spoczynku wiecznego" - jak zwykłem się określać jak innymi forumowiczami( ale błagam was tylko - w sposób merytoryczny i kulturalny). Tak dla przykładu... przybliż nam proszę znaczenie postawionej przez ciebie tezy, jakoby sama to religia miałaby wykluczać istnienie Boga, bo zarówno ja, jak i zapewne reszta forumowiczów nie wiemy o co ci dokładnie chodziło. Wytłumacz się jeśli masz życzenie.
Pozdrawiam

krzychu819

Bóg jest wszechmocny wg katolików. Wszechmocność nie istnieje, gdyż jest poza elementarnymi zasadami logiki. Może dojść do sprzeczności, co obrazuje słynna sprawa z kamieniem. Czy Bóg może stworzyć kamień, którego nie podniesie? Sytuacji sprzecznych, paradoksów jest w tym wypadku więcej.

gejzermocy

Szanuje cię za ten wywód teologiczno-filozoficzny, ale tak naprawdę niewiele on wnosi, tylko twój punkt widzenia w którym cokolwiek może być złudzeniem, zakłamaniem. Stawianie na równi prawdopodobieństwa istnienia Boga z prawdopodobieństwem tego, że rzeczywistość nie jest ułudą to łagodnie mówiąc oryginalne podejście do dyskusji. Ja jednak opieram (nie wiem czy słusznie) obraz katolickiego boga na chociażby Biblii, w której jest tyle nieścisłości i błędów, że można zwątpić czytając ją ze zrozumieniem. Oczywiście można uznać, że czytanie Biblii z tymi sprzecznościami za próbę znalezienia przez Boga ludzi wielkiej wiary, ale ja takich śmiałych tez wygłaszać nie będę.;]

gejzermocy

Witam ponownie
Na początku powiem może, że fajnie się stało, że jednak chcesz dyskutować dalej. Tak więc najpierw muszę zawrzeć pewne sprostowanie, do którego zamieszczenia zmuszony zostałem przez twoje spostrzeżenie, jakoby mój wywód filozoficzny był wyłącznie moim punktem widzenia. Powiem może w ten sposób, szczerzę chcę i pragnę z całego serca wierzyć, że kartezjańska teoria jest błędna( przynajmniej częściowo,co by choć do tego stopnia nie miała racji bytu , abym faktycznie nie rozmawiał z robotem, lub z samym sobą). Sam zresztą Kartezjusz stworzył ją zasadniczo nie po to aby wierzyć w nią, hołdować jej i żyć według niej. Facet rozważał po prostu ewentualność, której to siła prawdopodobieństwa istnienia owego stanu rzeczy wyważona jest na równi w stosunku co do jego nie istnienia. Pragnę ponadto przyjacielu zauważyć, że ten, tak jak to nietrafnie niestety określiłeś, mój punkt widzenia, przynależał tak naprawdę większości filozofów jakich zna historia.Wiem, że termin filozof brzmi nieco dumnie, jakby czuć było troszkę pychę z moje strony, bowiem w stereotypowym powszechnym rozumieniu tegoż słowa, jest to zapewne ktoś o wprost nadludzkich intelektualnych zdolnościach nie przynależnych zwykłemu śmiertelnikowi.W moim natomiast rozumieniu odbiegającym od tegoż stereotypu, jest to po prostu osoba, która nie boi się stawiać wyzwań swojemu intelektowi, która sięga aż po pierwociny i fundamenty ontologicznej prawdy, a którą może być każdy z nas nie wyłączając ciebie i mnie. Tak więc jak mniemam, uprzedziłem kwestię twoich, waszych być może, zarzutów co do zadufania pod moim adresem. Jak wcześniej zechciałem zauważyć, niemalże wszyscy myśliciele mieli świadomość istnienia takiego stanu rzeczy, który zapragnąłeś określić "moim punktem widzenia". Mieli świadomość istnienia obszaru niepewności bytowej, gdzie można wykazać się tylko wiarą( nie wiedzą) i to niestety już na samym praktycznie początku aktu poznania. Prekursorem odkrycia faktycznego stanu tejże niepewności, pierwszym bynajmniej powszechnie znanym, był Platon. Po nim właściwie następuje istna eksplozja tegoż sposobu postrzegania rzeczywistości, u jednych podkreślona i widoczna bardziej, u innych natomiast tylko cząstkowo zarysowana. I tak przez św. Augustyna, przez Kartezjusza, Kanta, Hume'a( który w tym obrębie postrzegania rzeczywistości osiągnął istne mistrzostwo, koleś podważył zasadę przyczynowości, słusznie zresztą czyniąc, zauważywszy, że istnieje jedynie następstwo zdarzeń, ale to temat na inną debatę jeśli ktoś czuje się na siłach. Potem był wielki Kant, ze swoimi "rzeczami samymi w sobie", a nawet Nietzsche( który dla ciebie jako ateisty jest zapewne wielkim autorytetem i inspiracją), którego to kluczowym właściwie stwierdzeniem było: "nie istnieją fakty... istnieją jedynie ich interpretacje", którym to z kolei złożył świadectwo o swoich relatywistycznych poglądach. Według niego nie istnieje więc prawda obiektywna, są jedynie subiektywne wrażenia, jeśli więc widzę elfa ujeżdżającego jednorożca, no to faktycznie tenże jednorożec musi się tam znajdować. Na początku swej filozoficznej kariery Nietzsche nie był oczywiście do tego stopnia zanurzony w swojej relatywistycznej obsesji. Stało się dopiero później i przyczyniło się niestety do wykończenia faceta. Wszedłwszy więc w świat jednorożców wylądował w zakładzie dla psychicznie chorych robiąc kupę do zlewu, czy kosza na śmieci, skacząc po ścianach i zajadając się własnymi ekstrementami (dlaczegoż bowiem nie mogły by one być lodem o smaku waniliowym?:) ). No cóż niezbyt optymistyczne zakończenie dla tak inteligentnego gościa jakim za prawdę Friedrich był, facet poszedł po prostu na początku swoich filozoficznych dociekań w ślepą uliczkę, bardzo niebezpieczną odnogę zarówno dla niego, jak i dla każdego który lubuje się w jego poglądach. Zapewne będziesz chciał spróbować skonfrontować moje świadectwo historii tegoż człowieka z prawdą, dobrze zresztą jeśli nieufność jest jednym z priorytetów twojej osobowości, muszę cię jednak uprzedzić, że nie będziesz mógł tego dokonać w internecie i portalom typu "wikipedia". Bardziej szczegółowe dane na temat tego człowieka wyczytałem kiedyś w jednej z jego pozycji, lub książek biograficznych o nim( nie pamiętam bo było to jakiś czas temu), i tam też radzę szukać tropu. Ponadto, drogi panie, stwierdzasz iż dość "oryginalnym" podejściem z mojej strony jest zestawienie na równi prawdopodobieństw możliwość istnienia Boga oraz możliwości nie istnienia rzeczywistości tobą nie będącej jako takiej, która się tobie jawi. No cóż, przyznać muszę, że jeśli naprawdę myślisz że uczyniłem oryginalnie, to odczuwam zadumę( znaczenie tego słowa określa bowiem czyn człowieka, do którego jest skierowane, jako coś pozytywnego, jednostkowego, wyjątkowego, nietuzinkowego, skłonny byłbym odebrać je nawet jako pieszczotliwe.. w stosunku do mojego intelektu oczywiście:). Skłaniam się niestety jednak do stwierdzenia, że na celu miałeś przedstawić, iż postąpiłem niepoważnie tak sprawę stawiając. Otóż jeśli tak też myślałeś to niestety zmuszony jestem się z tobą nie zgodzić przyjacielu. Jak świat długi i szeroki, jak w starożytności, średniowieczu i jak w czasach nam współczesnych ludzie zdawali, zdają, i jak mam nadzieję będą sobie zdawać sprawę z ułomności (o ile nie zawładnie nimi marksistowski materializm, a takie tendencje głupich mas skinów, raperów[czy jak ich tam zwał], dj-ów, narkomanów, alkoholików, wiecznie hulających alkoholików itd, czyli krótko mówiąc młodego pokolenia) często całkowitej ewidentnej fałszywości odbioru bodźców wszystkich 5 zmysłów, którymi kontaktujesz się z rzeczywistością poza tobą. Zacznijmy od błahostki, jaką są sny( nie radzę ich jednak postrzegać jako fundament, którym podpieram swoją tezę). Bywają one tak realistyczne i przekonywujące, że często oczywistością jest dla nas iż znajdujemy się w faktycznym miejscu i czasie. Jednak tylko śnimy - czymkolwiek to jest, może po prostu jesteśmy w innej rzeczywistości, która wcale nie koniecznie zależna jest od naszego tak zwanego "mózgu". Prosty kij umieszczony w zbiorniku wodnym nagle zakrzywia się tworząc złudzenie optyczne. Ale czy na pewno złudzenie? Dla nas kolor zielony jest z oczywistych względów zielony i jesteśmy pewni, że obiektywnie taki jest, dla węża natomiast jest on czerwonym, czarnym, może białym, a może cholera wie jakim jeszcze? Może takim jakiego kompletnie nie znamy. Przechadzamy się po parku, jest tylko cisza, dla ptaków na drzewach natomiast jest cholernie głośno, zalewają je obfite fale ultradźwięków, wypływających być może z nieznanego źródła. Pływamy w zbiorniku wodnym, spokojnie relaksując się, odpoczywając. Nurkujemy w dosyć mętnej wodzie i widzimy tylko czmychające cienie ryb, które ledwo co dostrzegamy. Odczuły coś obiektywnie istniejącego, bodziec wizualizujący naszą sylwetkę odbierany rzekomo przez ich linię boczną, którego istnienia my kompletnie nie jesteśmy świadomi. Może zechcesz zmierzyć się w turnieju powonienia, z którymś ze swoich pupili?? Wąchasz, widzisz, dotykasz, smakujesz i słyszysz jakieś sygnały, ale czy to czego nie widzisz, nie czujesz itd.. nie istnieje? Albo czy to co postrzegasz 5 zmysłami na pewno jest takim jakie je postrzegasz? No to jaki ten kolor jest w końcu, zielony czy czerwony, czy czarny czy biały? Jak jest obiektywnie co? A może go w ogóle nie ma? No nie, jakiś przecież jest, bo widzę to coś więc jakoś to w końcu bytuje, ale cholera, jak obiektywnie? W obiektywną prawdę wierzy każdy normalny człowiek, łącznie ze mną i z tobą. Aby obiektywna prawda istniała, musi być ktoś, kto tą prawdę określa, stanowi jako tą właśnie obiektywną. Jest nią Absolut sam wyłącznie pewny, że jest tak a tak, wyposażony w najdoskonalsze poznanie. No bo przecież istnieje coś, jakoś, aby być postrzegane. Taki jest sens istnienia czegoś, aby będąc jakoś być tak też postrzegane. Inaczej nie istniałoby to coś w ogóle, nie byłoby bowiem odbiorcy jakiemu mogłoby się jawić. Pokusiłem się o skromną przesłankę za istnieniem Boga, na samym tylko gruncie logiki, a wierz mi że jest ich bez liku, znacznie więcej za niż przeciw, nie tylko rzecz jasna na płaszczyźnie logicznej, ale również przyrodniczej. Bez odniesienia do Absolutu w rozważaniach przyrodniczo- filozoficznych napotkamy w końcu liczne niedorzeczności, sprzeczności logiczne itd., ale o tym pewnie porozmawiamy sobie jeszcze później, chyba że zmienisz swoje spojrzenie na świat, a twoje wątpliwości zostaną rozmyte. Tak więc czy będąc na piętrze i słysząc wołanie rodzicielki krzątającej się po kuchni: "synu, zejdź na obiad!", rzeczywiście mam wówczas do czynienia z obiektywnym odbiorem faktycznej prawdy? Może coś, zwane dalej matką, zbliżone jest w rzeczywistości do zielonej galarety zawieszonej gdzieś w meandrach tak zwanej czasoprzestrzeni w zupełnie innym miejscu, jeśli w ogóle obiektywnie istnieje coś takiego jak tak zwane miejsce.
Faktycznie może być tak, a właściwie, to wierząc w istnieje Boga i tzw. raj, niebo lub jak to tam inaczej zwał, tak też właśnie jest, że nie jestem wyposażony w odpowiednie narzędzie poznawcze aby tą też obiektywną prawdę dostrzec. W oparciu o to co przed chwilą przedstawiłem, zadajmy np. pytanie... czy duchy nie istnieją? Kolokwialnie mówiąc helooołł.... w jaki sposób mógłbym dostać się do ich świata bez odpowiedniego środka transportu? Jaką furą tam zajadę? Tak poetycko mówiąc.. dzieli nas zbyt duży dystans... moim fiatem 126p tam nie dotrę. Takim gratem, to na granicy będzie tylko wielki looool i spadaj pan stąd... z czym do ludzi?. Mam nadzieję, że zrozumiałeś fakt, iż nietrafnie orzekłeś zbędność ontologicznych rozważań w tym miejscu. Ponadto, w celu zapobiegania twojej ewentualnej krótkowzroczności, zastrzegam, jak wcześniej to czyniłem, że sensowność tych fundamentalnych rozważań na gruncie ontologicznym nt. wątłej i niepewnej rzeczywistości w jakiej przyszło nam egzystować, potwierdzają wcześniej wspomniane autorytety filozoficzne, łącznie z Nietzschem( którego chyba lubisz... też go kiedyś lubiłem, wręcz kochałem, ale to była zdradzona miłość bez przyszłości i rzuciłem dziada bo troszkę pieprzył od rzeczy). Byłoby więc pewnie nierozsądnie z twojej strony dalej się o tę kwestię spierać, aczkolwiek nie wykluczam, iż czegoś z "chłopakami" nie zauważyliśmy, a czego ty mógłbyś nas nauczyć... Im tego jeszcze przez jakiś czas nie przekażesz, ale jakby co, to ja w każdym razie zamieniam się w słuch.
Ostudzę trochę atmosferę i przejdę do kwestii "Boga i kamienia". I tu mój druhu zgadzamy się. Też jestem przekonany iż tak zwana przez ciebie "wszechmogącność" nie miała, nie ma, i nie będzie mieć racji bytu, tyczy się to również prawie, w tym wypadku, wszechmogącego Boga. Definicja Boga, że tak się wyrażę, określa miej więcej Byt, który jest zwieńczeniem wszelkich doskonałości. Posiada również doskonałość podniesienia najcięższego kamienia jaki może obiektywnie istnieć. Jeśli mógłby istnieć kamień, którego Bóg nie może unieść wówczas mamy sytuacje ubytku w hierarchii doskonałości. Taka sytuacja nie ma racji bytu bowiem w ogóle pojęcie egzystencji, zakłada bycie jakimś, a nie każdym. Tutaj zgadzam się z tobą w 100%, i jednocześnie piętnuje KK, który uparcie postuluje wszechmoc Bożą. Oczywiste jest bowiem, że np. Bóg nie może być doskonale dobry, i doskonale zły, doskonale mądry i doskonale głupi. Nie może ponadto być niedoskonałym stwórcą, stwarzając niedoskonały kamień, który nie mógłby być podniesiony przez doskonale silną istotę czyli Boga( wspomniana sprawa z kamieniem). Bowiem tylko doskonałość może sprostać doskonałości, a jeśli takiej relacji brak, to wówczas mamy do czynienia z sytuacją braku doskonałości u jednej ze stron: niedoskonale ciężki kamień, lub niedoskonale silny Bóg. Tak więc puentując stwierdzam, iż Bóg choć doskonały, i wszechmogący, swoją wszechmoc objawiać może jedynie w granicach praw logiki. Bóg sam jest logiczny, a więc i Jego stworzenie jest naznaczone logiką. Tylko ludzka ułomność źle zdefiniowała( czyt. niedodefiniowała) pojęcie wszechmoc, którego granice zamyka logika( no proszę jaki piękny rymek się wkradł:). Mam nadzieję, że nadal masz jakieś kwestie, które chciałbyś na forum poruszyć, a może również ktoś inny chciałby się włączyć do rozmowy? Coś intuicyjnie mi mówi, że następna debata której inicjatorem będzie Gejzermocy będzie dotyczyła trójcy świętej.
Pozdro

ocenił(a) film na 5
gejzermocy

Niczego nie udowodniłeś - czyli - potwierdzasz to co mówię. I nie mieszaj w to logiki, nie na tym to polega. Tak w ogóle to zuchwałek z Ciebie trochę z tego co widzę. Znam takich. Mogę się założyć, że gdybym dziś do Ciebie przyjechał i przystawił Ci spluwę do głowy to w moment odzyskał byś wiarę. Jesteś po prostu zagubiony i obrażony, a nie niewierzący. Jeden silny impuls i wracasz do wiary, którą porzuciłeś.

bad_dogg

Ooo! Trochę się rozpisałem i w międzyczasie nie zauważyłem posta Bad_dogga. Zaprawdę, szczerze proponuję i zachęcam do merytorycznej rozmowy wyłuskanej z wszelkich negatywnych emocji, bo tak to sobie drodzy państwo nie porozmawiamy. Liczę na względny wzajemny szacunek między rozmówcami. Gdy tego zabraknie to zabraknie również miejsca na racjonalne argumenty, tezy i antytezy, bo wszystko będzie przyćmione przekrzykiwaniem. Zapraszam więc do merytorycznej dyskusji nt. niejasnych kontrowersyjnych teologicznych kwestii.
Pozdro

ocenił(a) film na 5
krzychu819

Słuchaj, jeśli gość pisze w tytule "Boga nie ma", a potem rzuca jeszcze, że ma dowody dla jakichś fanatyków(?), to sam siebie z góry określa jako kompletnego ignoranta i obrażonego na pana Boga dzieciaka. To odnośnie pana "gejzermocy". Tobie mogę powiedzieć tylko, że swoje "słodkie pierdzenie" również możesz zachować dla siebie. To nie jest temat do dyskusji, wierzysz - ok, nie wierzysz - też ok. Teologia do niczego Cię tutaj nie doprowadzi. Nie jesteś w stanie udowodnić istnienia lub nieistnienia Boga. Możesz się powoływać na różne rzeczy. Możemy sobie dyskutować o opętaniach, egzorcyzmach, krwi z opłatka, ojcu Pio i innych tego typu rzeczach, na które najczęściej się powołują obrońcy wiary. W rzeczywistości jednak niczego to nie udowadnia. Z prostych przyczyn - brak oficjalnego potwierdzenia. Poza tym sam Jezus przecież mówił: "Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli". Dlatego, jeśli wierzysz w Boga to, powinieneś się opierać wyłącznie na tej wierze i przy tym trwać. Nawet jeśli Twoja wiara opiera się głównie na strachu, jak u większości osób wierzących.

bad_dogg

Hmm no tak... powiem ci Bad_dogg, że mnie rozbroiłeś. Nie wiem czy w ogóle przeczytałeś post, dość długi niestety, który zamieściłem powyżej. Zakładam, że nie, a jeśli tak to wybacz, ale chyba nie ze zrozumieniem. Powiedz mi facet do czego chcesz dojść poprzez takie emocjonalne nabuzowanie? Czy forma wypowiedzi, którą przed chwilą określiłeś jako "słodkie pierdzenie" nie jest przypadkiem najwłaściwszą, i tak naprawdę jedyną formą sensownego porozumienia się z drugim człowiekiem? Zresztą z tym określeniem znacznie przesadziłeś. Moja forma rozmowy nie ma na celu przekazanie orędzia: wszyscy całujmy się w dupę, sztucznie się uśmiechając, a jedynie ma za zadanie trzymać negatywne emocje na wodzy, bo tak jak ci napisałem, gdy grają emocje, to przedstawianie jakichkolwiek argumentów i przeciw-arkumentów po prostu nie ma sensu.Słuchaj, a może masz jakąś lepszą alternatywę dla prowadzenia konwersacji? Jeśli tak to zamieniam się w słuch.

ocenił(a) film na 5
krzychu819

Nie czytałem w całości, bo się nie da. Po kilku zdaniach z początku, środka i końca widzę, że nic nie wnosi. Wybacz. Tu nie chodzi o jakieś negatywne emocje, tylko o to, że taka dyskusja jest bezcelowa. Nie piję do Ciebie, szanuję Twoje zdanie i cenię kulturę wypowiedzi. Nie zmienia to jednak faktu, że takie pieprzenie niczego nie zmienia i nic nie wnosi. Wyglądasz na takiego "otwartego" duchownego, który wpada w forum i próbuje trafić z wiarą do zbuntowanego gimbusa, który zgrywa mądrale. To tytułem końca, bo nie chce mi się tego ciągnąć dalej.

bad_dogg

Dobrze kolego więc tytułem już niemalże końca rozmowy z twoją skromną osobą. Potrafię zrozumieć, że ktoś może nie chce podejmować pewnych tematów. Pominę ponadto brutalny atak z twojej strony na mój sposób przekazu treści myśli. Gdzie stwierdzasz, że nie da się a to bo za długieee... Ponadto jeśli mówisz, że się nie da przezeń przebrnąć i że nic ten post do tematu nie wnosi, no to wybacz stary, albo może młody, ale skłonny jestem powiedzieć, że podjęty tutaj filozoficzno-teologiczny temat najprawdopodobniej cię przerasta. Gwoli wyjaśnienia obszerności wiadomości... każdy człowiek myślący, który chce normalnie porozmawiać na jakiś temat( a nie tylko sobie poszczekać) wyczerpująco będzie określać co ma do powiedzenia, gdyż jak może się domyślasz, bądź też nie, półsłówkami, półzdaniami prowokuje się tylko często u odbiorcy niezrozumienie twojego przekazu, a co za tym idzie, rozmowa przeprowadzana będzie w ten sposób, w trybie" pastuch- krowa", często przy silnym wzburzeniu emocjonalnym. Tyle jedna kwestia. Tu utnę bo pewnie gdybym zechciał poruszyć jesze drugą to wizualne wrażenie wydętej obszerności postu pewnie odstraszyła by cie drogi gromowładny w swym czytaniu ze zrozumieniem dyskutancie, który patrzy tylko na początek, środek i koniec tekstu.

bad_dogg

Teraz druga kwestia.

Nie sądzę abyś głębiej zastanowił się nad zdaniami które powyżej zawarłeś:"To nie jest temat do dyskusji, wierzysz - ok, nie wierzysz - też ok. Teologia do niczego Cię tutaj nie doprowadzi." Więc sytuacja jest w tym wypadku następująca, byłbym skłonny się z tobą zgodzić w kwestii tego, że nie ma sensu rozmawiać na tematy, których przedmiot rozmowy, w żadnym wypadku nie podlega jakiejkolwiek sprawdzalności. Przykład - rozmawiamy, spekulujemy, spieramy się na temat tego, jaka będzie pogoda za rok tego samego dnia. Oczywistością jest, że tylko idioci taki temat podejmą w wielkim podnieceniu i zaangażowaniu. Ty dokonałeś natomiast poważnego kategorialnego przesunięcia między tego typu banałami, a poważną, jeśli nie najpoważniejszą kwestią w egzystencji dotyczącą istnienia lub nie istnienia Boga. Ponadto twoje błędne przesunięcie kategorialne dotyczy nie tylko rangi tematu, ale i ilości argumentów, dotyczących tematu( w wypadku pogody za rok faktycznie ilość=0), które można w nim przytoczyć, a które mogą posłużyć jako umocnienie lub osłabienie wiary. Pojęcie wiary nie jest czymś punktowym, jednostkowym, niepodzielnym(jakbyś zapewne, jako ateista tego chciał, bo wówczas miałbyś zawsze otwartą drogę do tego co uczyniłeś przed chwilą, mógłbyś próbować urwać rozmowę, stwierdzając że to kwestia wiary lub niewiary - co jest typowe dla ateistów i agnostyków, chowających głowy w piasek przed naporem coraz to silniejszych argumentów, które nie daj Boże mogły by ich wciągnąć w te całe tak zwane przez ciebie "słodkie pierdzenie" świętoszków ubranych na biało, i śpiewających hymny ku czci matki nie-boskiej, a wtedy niestety dupka z balowania po nocach, robienia dzieci na prawo i lewo, i tego typu rewelacji.[bez obrazy stary, nie posądzam cie akurat o takie rzeczy, ale uwierz mi, znam się na psychologii ateisty jak mało kto, w rodzinie miałem kilku, sam zresztą od lat nim byłem]). Pojęcie wiary mój buntny rozmówco jest pojęciem stopniowalnym. Można wierzyć słabo, średnio, mocno(jakkolwiek to brzmi). Można nawet osiągnąć wiarę ocierającą się o pewność, jak to ma np. miejsce w moim przypadku. Taki sam mechanizm pojęciowy funkcjonuje w kwestii niewiary. Teraz mam dla ciebie propozycje. Spróbuj ruszyć głową.. w jaki sposób do cholery możesz przemierzać te poziomy zaangażowania w wiarę lub niewiarę, jeśli będziesz w pełni izolował się od kwestii argumentów dotyczących tematu Absolutu?( pamiętaj! nie dowodów- bo takich zaiste nie ma, ale ilość i ranga niektórych argumentów niemalże do tego miana pretendują). Jeśli tak nawołujesz do prohibicji na ten temat, to w takim razie skąd określiłeś się jako ateista?W ogóle facet o czym my w ogóle.. skoro tak to z skąd ty się tu w tym temacie w ogóle wziąłeś co? Niestety reprezentujesz sprzeczne wewnętrznie poglądy. Gdybyś był w nich konsekwentny i zrozumiał o czym przed chwilą do mnie napisałeś, wówczas nie mógłbyś nazywać siebie ani ateistą, ani wierzącym, ani agnostykiem itd.. Stary, przedstawiłbyś miej więcej następujące oświadczenie: "Sprawa religii po prostu mnie nie dotyczy, nie chcę mieć z tym nic wspólnego"(czyt. w żadnym wypadku nie jestem ateistą bo nie podjąłem trudu rozważań argumentów, które skłoniły by mnie ku wierze, że Boga nie ma, nie jestem również agnostykiem, bo tak jak wcześniej powiedziałem ten temat jest po prostu poza spektrum moich zainteresowań, nie zapoznałem się przecież z argumentami za i przeciw, więc nie mogę stwierdzić, że lokuje się jako nieprzychylający się do żadnej ze stron. Tak więc na razie powiedzmy jeszcze...przyjacielu..., jeśli nie chcesz rozmawiać, bo boisz się tej rozmowy, i definitywnie chcesz się chować gdzieś po kątach, to proszę nie krępuj się, miej chociaż na tyle odwagi aby się do tego przyznać( jak bowiem można z którejś z twoich poprzednich wiadomości wywnioskować, musisz uważać się za tak zwanego "faceta z jajami", skoro chciałbyś złożyć Gejzerowi wizytę ze spluwą w dłoni). Tak zrobiłby mężczyzna, powiedziałby: "boję się zmienić choćby o cal swoje poglądy w kwestii Boga, bo dobrze mi tak jak jest". Osoba niedojrzała( łagodnie ujmując), będzie sprzedawać ściemy typu: "Ludzie ogranijcie, tu nie ma o czym gadać.. Ten tu łoo ten mądrala, coś tu mądruje, mędrek jeden, a ja jestem mądry i jego mądrości nie słucham, i jak kto mądry to też niech nie słucho". Tak więc jeśli nie masz zamiaru zmienić swojej postawy, i chcieć otworzyć się na alternatywną wobec twoich sprzecznych logicznie poglądów tezę, że jest to temat na który, nie tyle co można, a nawet należałoby bardzo sensownie podebatować, to powinieneś szybko z tąd prychnąć, żeby przypadkiem nie zasrać sobie czystego ateistycznego konta filozoficznego. Kwestia istnienia Boga to tak naprawdę temat rzeka ( i wcale nie miałbym w żadnym wypadku zamiaru przytaczać jako argumentów jakichś egzorcyzmów, objawień, krwi z opłatków, etc.. bo też są to dla mnie bzdury wyssane z małego palca, mające za zadanie tylko podbudowanie autorytetu Kościoła). Przebieg takiej rozmowy to wymiana poglądów, na gruncie niemal wyłącznie filozoficznym - logicznym o tematyce teologicznej. Tak więc stary, jeśli dalej podtrzymujesz swoje stanowisko, to najlepiej zrobisz jeśli opuścisz ten temat i uchronisz się tym samym przed dalszą kompromitacją, przed wcale nie tak nielicznym gronem obecnych tu myślących forumowiczów.
Pomimo wszytko pozdro

bad_dogg

Dlaczego gimbus? Wiesz, że to typowe określenie, którzy stosują osoby które niedawne ukończyły gimnazjum? Poza tym dlaczego o niedojrzałości ma świadczyć fakt, że sam dochodzę do jakiś wniosków a odrzucam coś, co po prostu nie ma prawa bytu wg głównej księgi na której opiera się ta postać.

bad_dogg

Tak, więc potwierdzasz moje zdanie. Wiara jest dla słabych, którzy boją się braków odpowiedzi i śmierci. Ja to rozumiem, ale emocje przykrywają zdrowy rozsądek wtedy.