Jedno szczęście, że najpierw przeczytałam książkę, która muszę powiedzieć zaciekawiła mnie. Wczoraj obejrzałam film i ledwie co wysiedziałam te dwie płytki. Tylko po co? To co zobaczyłam to po prostu.... kaszanka, nuda, chała, chłam i nic interesującego. Tom Hanks jako mamałyga amerykańska, Audrey Tatou jako mamałyga francuska a Jean Reno jako mamałyga sama w sobie.
Temat książki szalenie mi się podobał, jestem katoliczką i lubię rozważania na temat religii. O ile te rozważania mają jakieś solidne podstawy. Wiele w tej książce przekłamań, jednakże jako powieść sensacyjna naprawdę ujdzie. Mógł by być z tego fajny film, gdyby scenariusz był wierniejszym odzwierciedleniem. Sceny akcji są niesamowicie zjechane, a sceny z dziełami sztuki to już porażka na skalę światową. Moja wyobraźnia nakręciła własną adaptację tego bestselleru i śmiem twierdzić, że w porównaniu do kinowego "dzieła" moje wyobrażenie jest na przyzwoitszym poziomie. Dla filmu "Kot da Winci" jedna gwiazdeczka, co by oznaczyć miernotę tego obrazu.