z cyklu chodzę, bo lubię, biegam, bo muszę, widzę, więc jestem, myślę, więc nie głosuję..
cyferka z sentymentu dla mojego ukochanego ten tego (najkrótszy dowcip o gejach tak bedewu, wiadomo) komiksiarstwa rodzimego, ale sporo jednak brakuje: rozbijania czwartej ściany, piątego dymka w szóstym oknie i siódmej ramki na ósmej stronie.. no, większego stężenia tytułowego absurdu w komizmie po prostu brakuje, wypadania z ról brakuje, większej kumulacji żartu i dekonstrukcji brakuje, że o wielkich koneserach wody sodowej nie wspomnę (ci wprawdzie wcale nie powinni tu być, ale mogliby). nadto obecnej w komiksach płynności przechodzenia, lekkości rozbijania, biegłości w sztuce operowania koniecznymi elementami krajobrazu po prostu.. chociaż dobra, cofam, bo też jakieś jaskółki, może nie afrykańskie, ale te europejskie, znaczy lżejsze, bo bez orzechów kokosowych, już tu są, ot i przykład, pierwszy z brzegu, za to od razu najlepszy:
pani entomolożka do pana profesora mniej więcej w drugiej minucie filmu: panie profesorze, nie możemy tego zrobić, jesteśmy dopiero w drugiej minucie filmu!
(niemniej to wyjątek)
nie wiem co się dzieje z tym Smokiem Diplodokiem - ten coś kręci się i kręci a rozkręcić nie może - coś mi się jednak zdaje, iż baranowskiemu (podobnie jak jodorowskiemu, eisnerowi, crumbowi i pozostałym nazwiskom z listy stu tysięcy innych nazwisk) długo długo jeszcze czekać przyjdzie na swojego kinowego odkrywcę amatora adaptatora o ile sam się w końcu za to (wzorem choćby franka millera) zabrać nie odważy (a też się nie zanosi, zresztą można się poparzyć).
trochę jednak wstyd i hańba, a nawet trochę szkoda, że polscy filmowcy z natfliksowego cmentarzyska filmowego wolą adoptować bzdurki dla dzieci w rodzaju tytusa czy ostatnio kajka i kokosza podczas gdy w innych zeszytach rysowanych to my takie mamy perły zapoznane..
no, dobra, zrobili wilkqa i jerzego jeża jeszcze, to im częściowo wybaczam - ale bąbelka i kudłaczka za nic nie wybaczę..
są lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte jako tako w filmie udokumentowane (choćby te tytusy nieszczęsne) - wcześniejszych z bohaterami w rodzaju wicka buły, bartka lenia czy kubusia i bubusia, ogółem przygód w czasie wojenki to ja nawet nie wliczam, chyba też nie warto się o nie nawet dopominać, ot, rzeczy dla maniaków przedpotopowego komiksu rodzimego po prostu - potem są dziewięćdziesiąte i dwutysięczne (jeże i wilqi), a pomiędzy nimi co? nic, luka.. gdzie woda, gdzie soda, gdzie kudłaczki, gdzie bąbelki ja się pytam? no jak, w polsce, czyli nigdzie, czyli prawdopodobnie gdzie? w syfonie oczywiście, czyli na przedostatniej stronie komiksu pod wszystko mówiącym - poza odpowiedzią na zadane w nim pytanie ma się rozumieć - tytule Skąd Się Bierze Woda Sodowa..
to mniej więcej tak jakby w ramówce telewizyjnej lat dziewięćdziesiątych nie było monty pythona - niby nic dla ówczesnego pokolenia czterdziestolatków, ale szkód dla późniejszych pokoleń w ów czas w fazie takiej jakby embrionalno-podstawówkowo-prenatalnej bym powiedział, do których i ja się z dumą zaliczam, no to już się cofnąć nie da..