Po dość udanym slasherze "Mørkeleg" Martin Schmidt kazał duńskim (i nie tylko) widzom czekać 5 lat na kolejny horror. Mnie co prawda to oczekiwanie nie dotknęło (no, może po za oczekiwaniem na napisy) i w sumie to chyba dobrze, bo nie było raczej na co czekać.
To co na początku rzuciło mi się w oczy, to zamiany techniczne, w stosunku do starszych filmów reżysera. Niestety, ale Schmidt poszedł z duchem czasu i, podobnie jak twórcy horrorów klasy b z USA, postanowił postawić na kamerę cyfrową. Nie lubię takich zabiegów, gdyż w moim odczuciu powodują one brzydki i pół amatorski "wygląd" filmu. Na szczęście ale za tym całym cyfrowym ustrojstwem zasiadł doświadczony operator i w sumie wszystko wygląda dość zjadliwie. Niektóre sceny były nawet nieźle nakręcone, inne znacznie gorzej. Dość fajnie uchwycone kamienicę, w której mieszka główna bohaterka. Muzyka była chyba dość przeciętna bo już zdążyłem o niej zapomnieć. Obsada - ujdzie w tłoku. Efekty delikatnie mówiąc nie powalają, ale one są nierówne. Miejscami mizerne, miejscami nawet niezłe, jak na produkcję tego pokroju.
Najgorsze jest chyba to, że film nie jest ani zbyt straszny, ani wciągający, ani rozrywkowy. Nie wiele tu krwawych scen, a jak już są, to nie robią raczej wrażenia. Suspensu tyle co, o ironio, kot napłakał, choć przyznam, że były ze dwa momenty, że można podskoczyć. Historia nie pozbawiona jest pewnej dozy oryginalności, ale niestety jest po prostu marna. Durna i nijaka. Problemy sercowe naszej bohaterki miałem gdzieś. Kota było za mało i w sumie, wg mnie, jak na kota, to jakiś taki mało urokliwy.
Całość da się oglądać, ale pomimo kilku w miarę fajnych scen, jest to raczej przynudzający twór.