Typowa narracja Guya Ritchiego, z przegadaniem, z migawkowością i z bawieniem się chronologią. A do tego:
- a to bestie gigantycznych rozmiarów,
- a to politycznie poprawna nadreprezentacja osób rasy niebiałej,
- a to magia i czary,
- a to balansowanie historycznymi epokami (królestwo już się zowie "Anglią" oraz już ma kontakty z wikingami; no i coś w rodzaju materiałów wybuchowych jest już znane ludzkości).
Gdy Artur oburącz chwyta rękojeść Excalibura, nagle wszystko nim wstrząsa - zupełnie jak Frodo z "Władcy pierścieni" był wstrząsany z chwilą nałożenia pierścienia. Bo też inspiracje są najróżniejsze: widać ślady zapatrzenia się w "Grę o tron", widać dziedzictwo Robin Hoodów (dawnego serialu telewizyjnego o Robinie z Sherwood jak również filmu z Kevinem Costnerem). Totalny miszmasz, wszystko poplątane. Ale części widzów i tak się na pewno spodoba.
PS Wydawało mi się, że Lady of the Lake podawała utopionego w jeziorze Excalibura sir Lancelotowi, nie Arturowi. Ale co ja tam mogę wiedzieć.