Jedyną rzeczą, która utrzymuje ten film na powierzchni, jest nazwisko reżysera. Niemal przez całość seansu miałem nieodparte (i słuszne) wrażenie, że oglądam film co najwyżej przeciętny, lecz wiedząc, że nakręcił go renomowany reżyser, jakim jest Ridley Scott, na próżno starałem się dojrzeć jakiś błysk geniuszu. Nie można żyć przeszłością - to że był dobrym reżyserem nie oznacza, że zawsze nim pozostanie. No, ale trzeba poczekać do wersji reżyserskiej tego filmu, by moć sprawiedliwie go oceniać. Lecz czy po tak fatalnej wersji kinowej znajdę chęci, by po nią sięgnąć... Co do wersji kinowej:
Postacie są nieciekawe - kogo obchodzi jakiś bliżej nieznany kowal, którego i tak nie poznajemy bliżej w trakcie filmu? Postać Sybilli i jej motywacja jest jeszcze bardziej enigmatyczna. Chyba najciekawszą postacią jest Król Baldwin IV i jego oponent - Saladin. Lecz interakcje między postaciami pozostają o lata świetlne za choćby tymi z Gladiatora.
Dialogi są zdawkowe i składajace się niemal wyłączne z "ponadczasowych sentencji" - co odbiera im realność, szczególnie jeżeli ma to być film historyczny a nie przypowieść biblijna. "I offer you the world" rzecze Sybilla do Baliana. Powinien był odrzec: "The world is not enough" :)
Im dalej w film, tym bardziej postacie gubią się w nieciekawie zrealizowanych, niespektakularnych i nudnych scenach batalistycznych, próbujących wzorować się bezkutecznie na tych znanych z "Władcy Pierścieni" Jacksona. Pełno tu niemal identycznych scen - kule ognia, drabiny, wieże oblężnicze, Legolas na murach.. ups - Balian na murach, szarża małej garstki konnych zdążających na pewną śmierć, a w jednej ze scen występuje nawet twierdza, która zaskakująco podobna jest do Minas Tirith... W dodatku w murze powstaje dziura co powoduje upadek Jerozolimy - Helmowego Jaru?
Fakt, użyto tu więcej statystów, przez co armia wygląca bardziej realistycznie, a bombardowanie miasta kulami wygląda techniczne znaczne lepiej niż w "Powrocie Króla". Lecz - cóż z tego? Wszystko to nie robi *żadnego* wrażenia na kimś, kto obejrzał choćby oblężenie Helmowego Jaru. Żadnych emocji, żadnego dramatyzmu - ilość statystów nie stanowi o dobrze zrealizowanych bitwach. Ridley Scott wydaje się nie radzić sobie z filmami na taką skalę.
Jeżeli historia i postacie są nieciekawe, a bitwy nudne - cóż pozostaje? Muzyka... jest - i to wszystko. Nie współgra z emocjami (z których i tak film jest wyprany) nie wpada w ucho i jest... po prostu jest. Może jednak rezygnacja z Hansa Zimmera była błędem? Chociaż i on ne popisał się w Królu Arturze.
Oczywiście wyrażnie widać rękę Scotta w manipulowaniu kolorami i nastrojem obrazu. Niektóre scenerie są całkiem klimatyczne. Praca kamery nie wybiegała jednak poza przyjęte normy.
Orlando Bloom nie zawiódł na całej linii - lecz nie jest on przekonujący w roli przywódcy. Gdziekolwiek był i cokolwiek robił, zawsze zdawał się być tylko jednym z obrońców - a nie dowodzącym obroną Jerozolimy. Daleko mu do Russela Crowe'a czy Viggo Mortensena, których próbował naśladować. Może z czasem zdobędzie odpowiednie doświadczenie, ale jeszcze nie teraz. Not yet. ;)
Ridley Scott to trzeci ze znanych reżyserów, którzy skruszył zęby na monumentalnych filmach historycznych. Scott, Stone i Petersen - udane towarzystwo :) Kto następny?